Hawaii Five-0 jest najlepsze wtedy, gdy w pełni skupia się na większej historii. Fabuła zaczerpnięta z oryginału nie jest wątkiem na jeden odcinek, a jej budowa w premierze 9. sezonu stanowi o rozrywkowej sile tego serialu. Właśnie historia jest tym, co potrafi przyciągnąć, dobrze zbudować tempo i sprawić, że czas mija szybko i przyjemnie. Tak, jak po tym tytule oczekujemy.
Ważnym motywem jest osobistym aspekt sprawy dla McGarretta, czyli zabójstwo przyjaciela, który był związany z odkryciem mordercy jego ojca. Taki rodzaj wątku zawsze dobrze napędza emocjonalnym wydźwięk odcinka, bo wszystko nabiera sensu i celu. Tak też jest tutaj, gdy oddanie Steve'a sprawie ma jak najbardziej sens, a poszczególne etapy rozwoju śledztwa trzymają w niezłym napięciu. Nawet udało się stworzyć solidne starcie pomiędzy Steve'em, Danno i przeciwnikiem, który mocno spuścił im łomot. Jest to coś nieoczekiwanego, bo przeważnie tego typu sceny odbywały się szybko, łatwo i przyjemnie. A tu było trudno i jeszcze obaj wyszli z tego mocno poobijani.
Nie brak akcji w odcinku, która związana jest z walką ze szpiegami odpowiedzialnymi za całą sprawę. Rzecz raczej typowa dla Hawaii Five-0 i nie wychodzi ponad standard tego serialu. Czasem można mieć do tego obiekcje, bo jednak w tego typu sekwencjach powinno być więcej emocji i iluzji zagrożenia dla bohaterów. A tego brakuje, więc dostajemy trochę puste sceny akcji bez większego znaczenia. Trochę lepiej to wygląda w starciu Steve'a z przywódcą złoczyńców, gdzie ponownie znów nie idzie wszystko łatwo i lekko. Tego typu motywy powinny być częściej wprowadzane w tym serialu, bo na chwilę oddzierają Steve'a z bycia Supermanem. Chociaż tutaj tego aspektu jego osobowości nie brakowało.
Na razie kwestia Adama została ledwie zasygnalizowana, że jeszcze jest w toku. Szkoda, że twórcy tak to przedłużają, bo to jeden z ciekawszych wątków z poprzedniego sezonu, który wymaga szybkiej konkluzji. Oby jednak twórcy nie przesadzili i nie krążyli wokół niego w nieskończoność, bo efekt będzie odwrotny od zamierzonego. Wraz z wątkiem kreta w CIA może to być rzecz warta uwagi w kolejnych odcinkach. Oba mają potencjał i ważny osobistych dla bohaterów wydźwięk.
Hawaii Five-0 zaczyna się dobrze, mocno i emocjonująco. Podkreślono wszystkie atuty serialu i pokazano, że jakość nie spada poniżej określonego poziomu. Nadal jest to rozrywka dająca wiele frajdy, a na niektóre osobliwości konwencji po prostu już przymyka się oko. Rozczarowaniem jest bezcelowe dodanie Wo Wata, który pojawia się tylko w jednej scenie i jego obecność została kiepsko wyjaśniona i kompletnie zmarnowana.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/