I Am the Night – recenzja miniserialu
I am the Night to sześcioodcinkowy miniserial, którego nie można traktować inaczej niż w kategorii zmarnowanego potencjału. Opowieść o dziewczynie, która poszukując korzeni, trafia na seryjnego mordercę, mogła być czymś niezwykłym. Finalnie wyszło średnio na jeża. Czemu? Zapraszam do lektury.
I am the Night to sześcioodcinkowy miniserial, którego nie można traktować inaczej niż w kategorii zmarnowanego potencjału. Opowieść o dziewczynie, która poszukując korzeni, trafia na seryjnego mordercę, mogła być czymś niezwykłym. Finalnie wyszło średnio na jeża. Czemu? Zapraszam do lektury.
I Am The Night to opowieść zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Fauna Holden w swojej książce opisała niesamowitą historię skupiającą się na jej dziadku George’u Holdenie. W latach sześćdziesiątych mężczyzna był głównym podejrzanym w sprawie słynnego zabójstwa Czarnej Dahli. Serial żongluje faktami, w wielu miejscach stawiając na fikcję. Oprócz Fauny i George’a na pierwszym planie znajduje się również weteran wojenny i dziennikarz Jay Singletary. Całość ma charakter kryminału noir, mrocznego thrillera oraz dramatu z wątkami społecznymi. Niestety zalety tych gatunków nie są w pełni eksploatowane, przez co widz ma wrażenie, że opowieść traktowana jest nieco po macoszemu.
Mamy tu bowiem wątek rasowy, zakochanego w de Sadzie seryjnego mordercę, opowieść o korupcji w Los Angeles i historię rodziny połączonej patologicznymi więzami. Każdy z motywów dobrze rokuje, a w kolorystce noir jest im bardzo do twarzy. Niestety dekadencki klimat nie jest w stanie pociągnąć fabuły zjadającej własny ogon. I am the Night to jeden z nielicznych seriali, który jest stanowczo za krótki. Zazwyczaj narzekamy na rozwlekanie do granic możliwości sezonów i odcinków. Tutaj zdecydowanie przydałoby się jeszcze kilka epizodów, aby można było całość ciekawie rozwinąć. Przy sześciu odsłonach mamy niestety tylko pogoń za wątkiem głównym i pośpieszną finalizację motywów pobocznych.
Szkoda, że tak się dzieje, bo punkty wyjścia są interesujące. Nawet wyświechtane przez amerykańską kulturę sprawy rasowe zostają zaprezentowane w dość świeży sposób. Fauna jest bowiem białą dziewczyną, wychowaną przez Afroamerykanów. Wierzy również, że w jej żyłach płynie krew czarnoskórych. Wkrótce przekonuje się, że żyła w kłamstwie. Niestety z każdym kolejnym odcinkiem kwestie rasowe dostają coraz mniej czasu ekranowego. Im więcej Jay’a Singletary’ego i jego śledztwa, tym mniej motywów społecznych. Po jakimś czasie wątek zawęża się do relacji Fauny i jej matki, a cała otoczka stanowi tło, pozbawione większego znaczenia. Twórcom nie udało się zbalansować tego właściwie, wynikiem czego praktycznie przez cały serial jeden wątek musi ustępować miejsca drugiemu.
Kolejnym przykładem skrótowości jest postać George’a Holdena. W I Am the Night, dziadek głównej bohaterki to skrzyżowanie Hannibala Lectera z Antonem LaVeyem i markizem de Sade. Postać ta żyła naprawdę, więc twórcy musieli podjąć decyzję, czy budując ją, należy podążyć drogą faktów, czy pozwolić sobie na wprowadzenie fikcji do jego biografii. Wybrali to drugie i w kilku miejscach mieli naprawdę dobre pomysły. Satanistyczne rytuały, kazirodcze ciągoty i zło w najczystszej formie – ten seryjny morderca miał szansę zaistnieć w świadomości miłośników opowieści z dreszczykiem. Niestety jego potencjał nie został właściwie wykorzystany. Na ekranie pojawia się rzadko, a jeśli już to przeważnie po to, aby dać popis swojej elokwencji. Nie jesteśmy świadkami jego szaleństwa, nie mamy okazji zobaczyć demonów, które kryje wewnątrz siebie. Monstrum przechadzające się po jego rezydencji symbolizuje tytułową „noc”, jednak to za mało abyśmy poczuli na własnej skórze mrok emanujący z tej postaci.
Te niedociągnięcia rekompensuje finałowa konfrontacja, podczas której Fauna nokautuje swojego dziadka, a zarazem ojca. Demaskuje go jako słabego i pretensjonalnego obłudnika. Przy pomocy kilku mocnych słów niszczy jego mniemanie o osobie. Cóż to za bóg, który gwałci własną córkę? Co to za seksualny znawca, który musi używać podstępu, aby zdobyć kobietę? W finale serialu Fauna dostaje swoje pięć minut. Szkoda, że dopiero pod sam koniec pokazuje nieco charakteru. Postać głównej bohaterki pozostawia wiele do życzenia, zarówno jeśli chodzi o ekranową charyzmę, jak i umiejętności aktorskie młodziutkiej India Eisley. Dobrze skonstruowane postacie potrafią pociągnąć filmowo serialowy format pełen niedociągnięć. Tutaj niestety czegoś takiego nie ma. Również Chris Pine jako Jay Singletary nie sprawdza się w stu procentach. Jego bohatera na pewno da się lubić, ale wydaje się on niezbyt wiarygodny w roli herosa kina noir. Jest zbyt wymuskany i wystylizowany jak na taką konwencję. Przydałoby się nieco brudu, szarości i niepokoju na twarzy. Pomogłoby to zbudować mroczniejszą atmosferę. A tak, każde pojawienie się Jaya na ekranie wprowadza estetykę wyjętą rodem z kina przygodowego, a nie złowieszczego thrillera.
Podczas gdy Fauna szuka prawdy o dziadku, my wiemy już, jak to się wszystko zakończy. Serial ujawnia nam głównego zbrodniarza, jeszcze zanim bohaterowie skończą śledztwo. Takie rozwiązanie również wpływa niekorzystnie na opowieść. Można odnieść wrażenie, że całość została rozplanowana na więcej epizodów. Wygląda to tak, jakby zrealizowany materiał został dość bezkompromisowo pocięty. Wynikiem tego ucierpiały poszczególne wątki. Być może, gdyby historia miała możliwość rozwijać się jeszcze przez kolejne godziny, całość byłaby mniej chaotyczna.
Serial broni się ciekawą oprawą audiowizualną, scenografią i kostiumami. Klimat mógłby być gęstszy, choć atmosfera i tak jest najmocniejszą stroną serialu. I Am the Night warto obejrzeć, ale z pewnością nie będzie to najlepsza rzecz, jaką zobaczycie w tym roku.
Źródło: zdjęcie główne: TNT
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat