I nawet magia nie pomogła…
Czarnoksięstwo to niezwykle wdzięczny temat dla kina i telewizji, o czym świadczy ogromna wręcz liczba produkcji, w których na porządku dziennym znajduje się magia oraz korzystający z niej czarodzieje. Najnowszy serial stacji Lifetime stanowi jednak dowód na to, że odwoływanie się do niektórych – wydawałoby się sprawdzonych – pomysłów nie zawsze wychodzi na zdrowie.
Czarnoksięstwo to niezwykle wdzięczny temat dla kina i telewizji, o czym świadczy ogromna wręcz liczba produkcji, w których na porządku dziennym znajduje się magia oraz korzystający z niej czarodzieje. Najnowszy serial stacji Lifetime stanowi jednak dowód na to, że odwoływanie się do niektórych – wydawałoby się sprawdzonych – pomysłów nie zawsze wychodzi na zdrowie.
Fabuła Witches of East End opowiada o losach samotnej matki oraz jej dwóch dorosłych córek, mieszkających razem we współczesnym Nowym Jorku. Choć na pierwszy rzut oka nie wyróżniają się one niczym niezwykłym, w pewnym momencie ich spokojna egzystencja zakłócona zostaje przez szereg przedziwnych zdarzeń. Jednej z sióstr nie przestają nękać niepokojące sny (które z czasem okazują się bardziej rzeczywiste, niż to się mogło wydawać), druga zaś zupełnie przypadkiem odkrywa u siebie umiejętność rzucania zaklęć i uroków. Gdyby tego było mało, życiu kobiet zdaje się zagrażać całkiem realne niebezpieczeństwo ze strony prześladujących je tajemniczych postaci. Innymi słowy, coś ewidentnie jest na rzeczy. Wszystko staje się jasne, kiedy przyparta do muru matka postanawia wyjawić dziewczętom prawdę na temat wiszącej nad nimi klątwy.
Mimo że punkt wyjścia dla historii przedstawionej w Witches of East End jest wtórny, nie w tym upatruję największej słabości tego serialu. Zapożyczanie nie jest przecież czymś z założenia złym, o ile źródła, z których czerpiemy, to rzeczy ciekawe, odważne i godne zapamiętania. Tworząc zaś kolejną opowieść o czarownicach, nie można raczej narzekać na brak solidnych wzorców. Czekając na premierę nowej produkcji, do końca łudziłem się, że wskrzesi ona klimat nieco zapomnianego kina lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w których tematyka czarnoksięstwa miała się naprawdę nieźle. Pisząc to, mam na myśli zwłaszcza takie przeboje, jak "Czarownice z Eastwick", "Wiedźmy" (te z Anjelicą Houston w roli głównej), a także nieco późniejsze (i moim zdaniem nie w pełni docenione): "Szkołę czarownic" czy "Totalną magię". Pozycje te – przy całej ich kiczowatości – charakteryzowała lekkość, humor, swego rodzaju "pazur" oraz charakter, który sprawiał, że nie wymazywaliśmy ich z pamięci zaraz po zakończeniu seansu. Niestety żadnym z tych określeń nie mogę opisać Witches of East End.
[video-browser playlist="634580" suggest=""]
Perypetie pań Beauchamp (jak brzmi nazwisko wspomnianych wcześniej bohaterek) znacznie bardziej kojarzą mi się ze święcącymi ostatnimi czasy wielkie triumfy, fantastycznymi romansami dla nastolatków, pokroju "Darów Anioła", "Pięknych istot" czy "Sagi Zmierzch". Nie dość jednak, że moja opinia na temat tego typu twórczości jest ogólnie niska, to wydaje mi się, że serial stacji Lifetime plasuje się w ogonie peletonu, jaki tworzą wymienione tytuły. Głównym problemem serialu jest najzwyczajniej w świecie kiepski scenariusz (co rzuca się w oczy już po obejrzeniu pierwszego odcinka). Zawodzi w nim właściwie wszystko – począwszy od bardzo stereotypowej i naiwnej konstrukcji postaci, poprzez korzystanie z bardzo tanich chwytów narracyjnych (jak na przykład nachalne epatowanie kolorem czerwonym w scenach, w których ma być romantycznie), na głupich dialogach kończąc. Słabo wypada również wątek nadprzyrodzonych mocy, które zostały tu obdarte z jakiejkolwiek aury tajemniczości czy majestatu. Ogólnie rzecz ujmując – wieje nudą.
W takich sytuacjach pewnym ratunkiem bywa obsada, która w przypadku Witches of East End wcale nie wróżyła najgorzej (szczególnie jeśli mowa o jej bardziej doświadczonej część). Na ekranie mamy bowiem możliwość zobaczenia między innymi Julii Ormond oraz – pamiętanej z roli kelnerki Shelley w Twin Peaks – Madchen Amick. Jak się niestety okazuje, nawet tak charakterystyczne aktorki nie były w stanie wycisnąć za wiele z materiału, który nieomal na głos błaga o porządną korektę. Z tego samego powodu trudno właściwie mieć pretensje do młodszych członków obsady, którzy występując w tej produkcji, nie wzbogacą zbytnio swojego zawodowego portfolio. No bo czego można oczekiwać po rolach, które najlepiej skwitować przymiotnikiem "ładna" lub "przystojny"?
Witches of East End, pomimo pewnych nadziei z nim wiązanych, okazało się klapą, która zniechęca do siebie już po pierwszym odcinku. Szkoda tym bardziej, że – jak pisałem we wstępie – czarnoksięstwo to naprawdę atrakcyjny temat, który na ekranie pokazać można na wiele ciekawych sposobów.
Poznaj recenzenta
Łukasz OrłowskiPoznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat