„Imperium”: sezon 1, odcinek 10 – recenzja
Oto ostatni odcinek "Imperium" przed dwugodzinnym finałem. Fabularnie jest ciekawie, acz nie do końca, a muzycznie - genialnie, ale z wielkim niedosytem.
Oto ostatni odcinek "Imperium" przed dwugodzinnym finałem. Fabularnie jest ciekawie, acz nie do końca, a muzycznie - genialnie, ale z wielkim niedosytem.
"Empire" w 10. odcinku skupia się na wątku córki Jamala, który do tej pory był tak naprawdę prowadzony po macoszemu. To jest prawdopodobnie największa wada tego serialu, bo twórcy wprowadzają jakiś motyw, a on potem jest sobie na drugim planie i nie odgrywa znaczącej roli. Tak dokładnie to wyglądało w tym przypadku - córka gdzieś się tam przewijała, a my dostawaliśmy jedynie urocze, ale niewiele wnoszące sceny. I to wszystko było w tle aż do teraz.
Nie do końca może się podobać to, jak zostało to poprowadzone, bo zamiast ciekawego, przejmującego i ważnego wątku samotnej matki, brutalnego ojczyma i grzechów Luciousa dostajemy banał, naciągany dramatyzm i kulminację jak z telenoweli. Trudno czuć emocje w momencie, gdy mężczyzna wyjmuje broń, bo całość odbywa się w niefortunny sposób - zbyt pretensjonalnie, mało poważnie i z domieszką przesady. Tutaj tak naprawdę wychodzi jedynie monolog Luciousa, w którym Terrence Howard błyszczy jak nigdy. To jedyny emocjonalny moment, który ratuje wątek przed totalną porażką; sprawdza się, a mimo wszystko wyznanie Lyona jest zaskakujące. Jednocześnie wzbudza mieszane odczucia, bo ponownie twórcy robią z bohatera najgorszego z najgorszych - tego typu motywy godne są oper mydlanych, a nie serialu aspirującego do bycia czymś wyjątkowym we współczesnej telewizji. Dlatego też zakończenie wątku córki Jamala jest tak naprawdę nijakie; pojawia się i znika, nie mając większego znaczenia, a już na pewno nie zapadając w pamięć.
[video-browser playlist="673339" suggest=""]
Warstwa muzyczna w 10. odcinka wywołuje niesamowicie mieszane odczucia. Z jednej strony mamy przeurocze kołysanki śpiewane przez braci Lyon, co wychodzi perfekcyjnie, subtelnie i ze sporą dawką emocji (choć już nagranie tego numeru w studiu nie porywa). Z drugiej - gościnne występy gwiazd, które, powiedzmy sobie szczerze, rozczarowują. Po co zapraszać tak genialną wokalistkę jak Mary J. Blige, by widz mógł usłyszeć jej śpiew przez zaledwie kilka sekund? To marnowanie potencjału, który mógłby dodać smaczku i sprawić, że ten odcinek i to wykonanie piosenki z Luciousem zapadłoby na długo w pamięć. Oby Mary J. Blige miała okazję jeszcze pokazać się w tym serialu. Inna sprawa ma się z Jennifer Hudson, która dostała prawdopodobnie najlepszą scenę z muzyczną terapią Andrew. Kiedy zaczęła w niej śpiewać, ręce same składały się do oklasków, a łzy z emocji same napływały do oczu, ale... to wszystko trwało za krótko. Zanim widz mógł na serio poczuć kwintesencję emocji jej wykonu, wszystko zostało urwane. Pozostaje niedosyt i rozczarowanie takim zabiegiem. Jeśli jednak rola Hudson w życiu Andre będzie rozwijana w tak atrakcyjnym kierunku, najstarszy syn Lyona może wyrosnąć na o wiele ciekawszą postać.
Intryguje wątek Camilli (granej przez Naomi Campbell). Cały czas mogłoby wydawać się, że Lucious i Cookie znakomicie ją czytają, a Hakeem jest dla niej jedynie narzędziem do osiągnięcia jakiegoś celu. Tylko że niezłe sceny z Luciousem sugerują coś kompletnie innego - pieniędzy nie wzięła, a do tego ukazała emocje, których trudno było oczekiwać po tej postaci. Interesująco i z potencjałem na więcej.
Czytaj również: „Imperium” – twórca o nadchodzącym finale oraz Oprah Winfrey i Common w 2. sezonie
"Empire" ma swoje wady i niedoróbki, ale nie psują one ogólnego wrażenia, bo to naprawdę jest dobry serial. Ogląda się go fenomenalnie, a postacie na czele z Cookie wzbudzają emocje. Taki muzyczny serial był potrzebny współczesnej telewizji.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat