„Imperium”: sezon 2, odcinek 1 – recenzja
"Imperium" w drugim sezonie powraca w świetnym stylu, racząc nas odcinkiem pełnym energii, dobrej muzyki i rodzinnych przepychanek, czyli tego, za co polubiliśmy ten serial już przy jego pierwszej odsłonie.
"Imperium" w drugim sezonie powraca w świetnym stylu, racząc nas odcinkiem pełnym energii, dobrej muzyki i rodzinnych przepychanek, czyli tego, za co polubiliśmy ten serial już przy jego pierwszej odsłonie.
„Empire” w odcinku „The Devils Are Here” sprawnie powraca do wątków rozpoczętych już w zakończeniu pierwszego sezonu i od samego początku nadaje wydarzeniom niesłychanie szybkie tempo, nie pozwalając widzowi nudzić się ani przez chwilę. Już na starcie odcinka trafiamy w sam środek koncertu na rzecz uwolnienia Luciousa Lyona. Na tej imprezie pierwsze skrzypce gra o dziwo Cookie, która udowadnia tym samym, jak genialnie napisaną jest postacią. Chociaż zna prawdę, wie, że Lucious jest winny, i z całego serca życzy mu, by skończył w piekle, dla dobra rodziny i (przede wszystkim) interesów jest w stanie odłożyć na bok to, co myśli i czuje, i pokazać się z zupełnie innej strony. O dziwo nie wychodzi przy tym na przebiegłą manipulantkę czy intrygantkę. Jej poczynania są jak najbardziej naturalne – po prostu robi to, co wymuszają na niej okoliczności.
Minęły trzy miesiące, odkąd Lucious Lyon trafił za kratki; Jamal nadal kieruje wytwórnią ojca, a Cookie, jej dwaj pozostali synowie i Anika przygotowują się do wrogiego przejęcia. Teoretycznie zatem w życiu bohaterów nie zmieniło się wiele, scenarzyści jednak nie dają nam tego odczuć, bo po głębszym przyjrzeniu się widać, że w rodzinnych relacjach Lyonów zapanowały ciekawe zmiany. Lucious i Jamal dogadują się jak nigdy przedtem, podobnie jak Cookie i Hakeem, których początki nie były przecież najlepsze. Dodatkowo Jamal z racji swojej nagłej komitywy z ojcem odseparował się od reszty rodziny i - co ciekawe - pod wieloma względami zaczyna przypominać Luciousa. Świetnie ogląda się tę postać w nowej roli. Jamal jako szef Empire musi stawić czoło wielu problemom; obarczony obowiązkami, nie ma też czasu na tworzenie muzyki, co frustruje go chyba najbardziej. Na drugi plan strąceni zostają Andre i Rhonda, którzy nadal ukrywają przed wszystkimi prawdę o Vernonie, ale myślę, że historia ta rozwinie się w kolejnych odcinkach.
[video-browser playlist="738998" suggest=""]
W „The Devils Are Here” scenarzyści skupiają się na dwóch ważnych wątkach zapoczątkowanych już w pierwszym sezonie „Empire” - wrogim przejęciu i niebezpieczeństwie ze strony Franka Gathersa. Co ciekawe, oba te watki zostają w trakcie pierwszego odcinka szybko i sprawnie rozwiązane, tak jakby scenarzyści chcieli pozamykać wszystkie niedokończone sprawy i zrobić miejsce dla swoich nowych pomysłów. Na razie jest to dobre posunięcie, ponieważ na początek sezonu widzowie dostają świetny odcinek naszpikowany ważnymi wydarzeniami. Miejscami jest tylko trochę aż nazbyt dramatycznie – ta głowa w pudełku to już prawie jak z „Ojca chrzestnego”, a nie oszukujmy się, Gathersowi daleko było do Vito Corleone (i to wcale nie dlatego, że w jego rolę wcielał się Chris Rock).
Co ciekawe, w centrum wszystkiego znajduje się Lucious, który teoretycznie powinien mieć do powiedzenia najmniej, skoro siedzi w więzieniu. Nic bardziej mylnego - to on nadal pociąga za większość sznurków, a rola szarej eminencji chyba zaczyna mu odpowiadać. Udało mu się dość dobitnie zaznaczyć, kto spośród Lyonów jest nieodłączną częścią Empire, wykiwać Cookie i zapobiec wrogiemu przejęciu. Życie za kratkami też raczej nie daje mu się zbytnio we znaki. Duża w tym zasługa zapewne tego, że nadal ma dostęp do swoich pieniędzy i koneksji. Tym sposobem może zapewnić nietykalność nie tylko sobie, ale i swojej pozostającej na wolności rodzinie, dlatego też totalnie bez sensu wydaje się jego rozmowa z panią prokurator. Jej groźby nie robią na nim wrażenia i chyba nikogo to nie dziwi.
Tradycyjnie już w „Empire” nie zabrało gościnnych występów. Zarówno wspomniany wcześniej Chris Rock, jak i wcielająca się w postać Mimi Whiteman zdobywczyni Oscara Marisa Tomei nie byli tylko ozdobnikami, ale odegrali znaczące role w rodzinnych problemach i dramatach Lyonów.
Czytaj również: „Empire” dominuje w środę (oglądalność)
„Empire” na początek drugiego sezonu daje widzom świetny odcinek - taki, na który warto było czekać. Jest on właściwie przedłużeniem finału poprzedniej serii, dostajemy bowiem odpowiedzi na kilka ważnych pytań. Zamkniecie tych wątków daje scenarzystom dużo miejsca na nowe, jeszcze ciekawsze wydarzenia, a patrząc na to, co dzieje się obecnie w rodzinie Lyonów, można być pewnym, że przez następne 17 odcinków nie będziemy się nudzić.
Poznaj recenzenta
Monika RorógDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat