Imperium: sezon 4, odcinek 1 i 2 – recenzja
W 4. sezonie Imperium mamy potencjał na coś o wiele lepszego niż w słabej 3. serii. Niestety, ale nadal są powielane błędy poprzednika, czyli muzyka przestała odgrywać tutaj jakąkolwiek rolę, a na pierwszym planie są wątki jak z telenoweli.
W 4. sezonie Imperium mamy potencjał na coś o wiele lepszego niż w słabej 3. serii. Niestety, ale nadal są powielane błędy poprzednika, czyli muzyka przestała odgrywać tutaj jakąkolwiek rolę, a na pierwszym planie są wątki jak z telenoweli.
Nowy sezon szybko zapowiada nam powtórkę z rozrywki, czyli z błędów 3. serii. Empire kompletnie już zatraciło swoją równowagę w fabule, w pełni skupiając się na wątkach obyczajowych godnych słabej telenoweli. Tak też zapowiada się cały motyw bezsensownego i niepotrzebnego trójkąta miłosnego pomiędzy Cookie, Luciousem i jego lekarką. Dobrze jest znowu zobaczyć Demi Moore na ekranie, ale ten wątek jest szkaradnie prowadzony. Banały, oczywistości i za dużo przewidywalności.
Szkoda, że wprowadzono ten motyw miłosny, bo sama kwestia Luciousa z amnezją to już potencjał na świeżość w tym serialu. Jest to wykorzystywane zaledwie częściowo. Widać, że Terence Howard wyrywa się z marazmu, bo w końcu ma tutaj coś do zagrania. W obu odcinkach dostaje kilka scen emocjonalnych, w których nie brak wyrazistości, serca i pogłębienia charakteru tego bohatera. Czy to w scenach zwyczajnych z rodziną, w których widzimy zwykłego Luciousa, czy w scenach ataku paniki i emocjonalnej burzy. To jest coś, co zmienia tę postać i może się podobać.
Problemem obu odcinków jest zepchnięcie muzyki na daleki plan, czyli to samo, co mieliśmy w 3. sezonie, a co na początku serialu było nie do pomyślenia. Empire wyróżniało się tym, że muzyka stanowiła język tej opowieści i była jego emocjonalnym rdzeniem. Czuć było, że każda piosenka ma znaczenie, a każdy tekst mówi coś ważnego o fabule. Tego tutaj nie ma. W obu odcinkach dostajemy tego nie wiele. W zasadzie to premiera sezonu jest pozbawiona istotnego momentu muzycznego. Kilka takich pojawia się w drugim odcinku, ale dalekie to od poziomu najlepszych momentów serialu. Jednak jest tutaj też odrobina poprawy, bo te momenty z drugiego odcinka mają więcej emocji i czuć sprawniejsze wykorzystanie piosenek. Nawet, jeśli jakościową odstaje to od początków serialu.
Twórcom za bardzo zależy na konfliktach, pustych zachowaniach i braku emocjonalnego kopa. To aż nadto czuć, ze ten serial nawet nie udaje, że stał się hip-hopwą operą mydlaną na nie najlepszym poziomie. Czuć to w kwestii rozwoju każdej z postaci młodych Lyonsów. Wszystkie wątki oparte są na obyczajowych problemach i konfliktach, a nie na muzyce. A to jest problem.
Na pewno plusem jest pojawienie się Foresta Whitakera, który swoimi scenami wznosi ten serial na wyżyny. Nawet ten jeden moment, w którym Whitaker gra na fortepianie i śpiewa, jest muzyczne i emocjonalnie lepszy niż cały 3. sezon tego serialu. Nie jest to nic wybitnego, ale ma znaczenie i jakość.
Rozczarowaniem jest też crossover z serialem Star, który objawił się w jednej scenie z postacią graną przez Queen Latifah. Mamy dwa muzyczne seriale z ogromnym potencjałem, a twórcy go nie wykorzystują. To taka formalność do zaakcentowania, że jest to fabularnie powiązane i tyle. Bez pomysłu i znaczenia. A szkoda.
Czwarty sezon rozpoczął się przeciętnie, ale z obiecującymi motywami. Jest tutaj nadzieja na niezłe momenty, emocje i być może poprawienie jakości muzyki. Szkoda, że całościowo ten serial poszedł w tak bardzo złym kierunku.
Źródło: zdjęcie główne: Chuck Hodes/FOX
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat