„Impersonalni”: sezon 4, odcinek 12 – recenzja
Data premiery w Polsce: 21 listopada 2024"Impersonalni" kończą trylogię odcinków o początku wojny Maszyny z Samarytaninem odsłoną bardzo interesującą – spokojniejszą niż przed tygodniem, ale znów zaskakującą fabularną konstrukcją.
"Impersonalni" kończą trylogię odcinków o początku wojny Maszyny z Samarytaninem odsłoną bardzo interesującą – spokojniejszą niż przed tygodniem, ale znów zaskakującą fabularną konstrukcją.
"Impersonalni" ("Person of Interest") w swoim najnowszym epizodzie nie przebijają genialnego „If-Then-Else” (i chyba nie uda im się to przez dłuższy czas), ale serwują ciekawą historię, której znów mało kto by się spodziewał. Po pierwszych 10 minutach seansu zrozumiałem, że scenarzyści nie chcą serwować widzom powtórki z rozrywki. W poprzednim sezonie po śmierci Carter nastąpiła brutalna vendetta Reese’a, który siał zniszczenie w całym mieście. Po tym, co spotkało Shaw, mogliśmy oczekiwać czegoś podobnego, ale twórcy zdecydowali inaczej. John i Root zaiste zajęli się ostrą rozróbą na ulicach Nowego Jorku, ale jej efekty oglądamy tylko w urywkach lokalnych programów informacyjnych, niemal cała uwaga w „Control-Alt-Delate” jest bowiem skupiona na postaci Nadzorcy.
Gdyby chwilę nad tym zabiegiem pomyśleć, to nic w tym dziwnego, że Camryn Manheim powróciła właśnie teraz do swojej roli. Jej bohaterka ma ścisły związek z Samarytaninem oraz Shaw i jej przeszłością. Nasi protagoniści chcą więc ją dorwać z wiadomych powodów, ale pomysł z tak szczegółowym wejściem w jej życie i umieszczenie jej w centrum odcinka to dodatkowy smaczek, który w pewnym sensie inicjuje nowe ścieżki rozwoju fabuły w drugiej części 4. serii. Okazuje się bowiem, że Nadzorca ma o wiele mniejszą kontrolę, niż jej się wydaje. Na razie stara się ignorować wszelkie sygnały o tym świadczące, ale finałowa scena epizodu otwiera furtkę na ewentualny sojusz dotychczasowej antagonistki z Team Machine. Nie ma ruchów niemożliwych, jeśli chce się powstrzymać Samarytanina.[video-browser playlist="650668" suggest=""]
Wydarzenia z poprzedniego odcinka sprawiają, że twórcy muszą wypełnić jakoś lukę po Sarze Shahi. Będzie to niezwykle trudne, ale już teraz widać pewne tego próby. Wydaje się, że będziemy teraz częściej oglądać Manheim w "Impersonalnych", a do obsady dołączył także dobrze znany serialomaniakom Micheal Gaston (ostatnio w "Mentaliście" czy "Pozostawionych"). Samarytanin chce rozmowy z prezydentem i jest w tej kwestii wyjątkowo namolny, dlatego wątek szefa sztabu głowy państwa na pewno będzie rozwijany. Trzeba jednak przyznać, że złowieszczy chłopiec jako awatar potężnego systemu to pomysł, który sprawdził się w szkolnej lokalizacji, ale w pilnie strzeżonej rządowej placówce wygląda co najmniej groteskowo i abstrakcyjnie.
Nie zapominajmy też o Nicku Tarabayu, który wciela się w Grice’a. Nie da się ukryć, że troszkę ten odcinek przypominał Shaw-centryczne „Relevance” sprzed dwóch lat, w którym poznaliśmy tę bohaterkę. Czy w dłuższej perspektywie agent Grice dołączy do Reese’a i spółki? Nie wykluczałbym takiej możliwości. W każdym razie aktora ogląda się w tej roli bardzo przyjemnie.
Zobacz również: Trailer powrotu „Arrow”. Masa nowych scen
Trylogia serwuje nam wyjątkowo otwarte zakończenie. Zanim zajmiemy się konfliktem Eliasa z Dominikiem, czeka nas przynajmniej jeszcze jednak odsłona kontynuująca wydarzenia pierwszego starcia dwóch bogów. John, Root i Harold odłożyli na bok ratowanie numerów i starają się za wszelką cenę odnaleźć Sameen, której los pozostaje nieznany. Być może sytuacja stanie się nieco bardziej klarowna przy okazji kolejnego epizodu, którego emisja zaplanowana jest dopiero na 3 lutego. "Impersonalni" rozpoczęli nowy rok znakomicie, racząc nas plejadą oryginalnych pomysłów. Oby tę passę kontynuowali w następnych miesiącach.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat