

Od ostatnich wydarzeń w Into the Badlands minęło pół roku. Dużo zmieniło się u naszych bohaterów i w większości momentów gra to dobrze. 3. sezon startuje z przytupem, już pierwsza scena, w której obserwujemy bitwę wojsk Wdowy z siłami ostatniego żywego Barona, choć krótka, nasiąknięta jest niesamowitą akcją, brutalnością i energią. Podobnie jest zresztą z każdą walką w tym odcinku, a jest ich trochę. Jak choćby ta, w której Wdowa potyka się z Nathanielem Moonem. Przy okazji recenzowania poprzedniego sezonu narzekałem, jak bardzo postać byłego Regenta i jego chemii z Sunnym została zmarnowana, bardzo więc cieszy mnie jego powrót. Zwłaszcza że zapowiada się, że będzie on grać ważną rolę w tym sezonie.
Tildę, jako członkinię szajki bandytów napadających w imieniu Lydii na konwoje Wdowy, kupuję w całości. W końcu, mimo głębokiej więzi, Minerva i jej przybrana córka nie rozstały się, delikatnie mówiąc, w najlepszej komitywie. Jeśli jeszcze dodamy to tego jej moralność, to sojusz z byłą żoną Quinna w celu ochrony najsłabszych, dotkniętych przez wojnę, mieszkańców Krainy wydaje się rozsądnym i naturalnym wyjściem. Tak się składa, że wraz z powrotem młodej wojowniczki, na ekranie pojawia się kolejna ważna postać, Bajie. Robi to oczywiście w komicznym stylu, do jakiego już zdążył nas przyzwyczaić w poprzednim sezonie. Przyznam się szczerze, że oglądanie Nicka Frosta w tej roli to dla mnie czysta przyjemność. Połączenie jego wielkiej postury, charyzmy, naturalnej wesołości i świetnie pod te cechy napisanej postaci jest ogromną zaletą tego serialu.
Największe zmiany dotknęły, w moim odczuciu, Sunny'ego i M.K.. Śmierć Veil zmieniła naszego ulubieńca w alkoholika, który może jeszcze i miał kiedyś opory i hamulce, ale zdecydowanie jest to czas przeszły. Jedynie Henry trzyma jeszcze jego człowieczeństwo w jakichkolwiek ryzach, są one jednak bardzo wątłe, co widać w momencie, gdy bandyci napadają ich schronienie. Z drugiej strony medalu mamy M.K., który również stracił coś ważnego w życiu, mianowicie swój Dar. W jego przypadku jednak, radzenie sobie z żalem i gniewem już słabiej mi gra. Dostajemy bowiem gniewnego dzieciaka, szukającego ukojenia w kobietach i opium. Nie pasuje mi to do jego postaci.
Największą zaletą startu tego sezonu Into the Badlands jest to, że nie bawi się w podchody tak jak poprzedni, tylko od razu stawia kawę na ławę i rozprowadza pionki na planszy. Wszystkie wątki z poprzedniego odcinka, takie jak sygnał, który uruchomił Bajie, zostają wyjaśnione i domknięte. Dodatkowo jeszcze ostatnie sceny, kiedy to pojawiają się tajemniczy Pielgrzymi, dają wrażenie, że tym razem na tej szachownicy znalazł się również wkurzony kot, który sporo namiesza. Oby tak dalej.
Źródło: Fot. AMC
Poznaj recenzenta
Aleksander Mazanek
