Into the Badlands: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Into the Badlands pełnymi garściami czerpie ze stylistyki westernu, kina postapokaliptycznego i wuxii, tworząc wyjątkową mieszankę z niesamowitymi scenami akcji. Recenzja nie zawiera spoilerów.
Into the Badlands pełnymi garściami czerpie ze stylistyki westernu, kina postapokaliptycznego i wuxii, tworząc wyjątkową mieszankę z niesamowitymi scenami akcji. Recenzja nie zawiera spoilerów.
Serial Into the Badlands został stworzony przez Alfreda Gough i Milesa Millara, którzy doskonale znani są z popularnych Smallville. Tak naprawdę są oni jedynym problemem pilota, ponieważ panowie nie są wybitnymi scenarzystami. Raczą widzów trochę płaskimi postaciami, czasem drewnianymi dialogami i niekiedy trochę sztampowymi rozwiązaniami fabularnymi. Jednak trzeba im przyznać, że dobrze komponują swoje inspiracje i sprawnie mieszają pomysły. Niewiele wiemy o przedstawionym świecie, ale widać tutaj fajny pomysł na niego i czuć potencjał na klimatyczną opowieść zgrabnie inspirującą się kultową Podróżą na zachód. Pod tym względem pierwszy odcinek skutecznie przedstawia miejsce akcji, bohaterów i fabularny wątek, ale czuć, że jest tutaj miejsce na rozwój, gdy za scenariusz i reżyserię wezmą się lepsi ludzie.
Forma opowiadania historii jest prosta, tempo raczej swobodne, a opowieść w miarę angażująca. Tutaj przede wszystkim cieszy klimat, który także wydaje się mieszanką gatunkową. Nie jest to dosłownie czerpanie z kina postapokaliptycznego czy z chińskiej wuxii (gatunek, do którego należy np. film Hero). Udaje się solidnie stworzyć pewien miks, który jest w stanie przekonać i zaintrygować. To i tak sukces, gdyż za kamerą pilota stał David Dobkin, spec raczej od głupkowatych komedii, który jednak ma doświadczenie z kinem sztuk walki dzięki filmowi Shanghai Knights. Efekt jego pracy jest lepszy, niż się spodziewałem.
Można powiedzieć, że elementy fabularne, bohaterowie i aktorstwo stoją na poziomie akceptowalnym. Bez fajerwerków, ale też bez scen, które wywoływałyby zażenowanie. Daniel Wu w głównej roli ma odpowiednią dawkę charyzmy, która jest w stanie przyciągnąć do ekranu, a mimo że Sunny to zimnokrwisty morderca z ukrytym ciepłym obliczem, jest on w stanie wzbudzić sympatię. Na pierwszy plan wysuwa się Marton Csokas grający barona Quinna. Aktor ten czuje się w takich rolach jak ryba w wodzie i zawsze tworzy charyzmatyczne postacie. Szkoda tylko, że w pilocie te cechy jego bohatera nie są do końca wykorzystane. O reszcie niewiele można powiedzieć. Nikt na pewno wyjątkowo negatywnie nie zaznaczył swojej obecności, więc jest szansa na pokazanie czegoś więcej w kolejnych odcinkach.
To wszystko jednak nie ma większego znaczenia. Kiedy w Into the Badlands pojawiają się sceny akcji, obserwujemy coś, czego w amerykańskiej telewizji nigdy nie było. Sceny walk są zobrazowane fenomenalnie - pomysłowo, efektownie, a zarazem bardzo brutalnie. W choreografii czuć bardzo mocno chińską szkołę i tak naprawdę można odnieść wrażenie, że oglądamy inny serial. Za walki odpowiadają Stephen Fung i Ku Huen-chiu, czyli dwaj bardzo doświadczeni filmowcy, którzy znają się na swojej robocie. W pilocie mamy dwie dłuższe sceny walk, które z jednej strony pokazują chińską stylistykę z domieszką wire fu (drobne momenty z wykorzystaniem sznurków), ale zarazem trochę bardziej uniwersalne podejście, które wyciąga z postaci maksimum umiejętności. Daniel Wu pokazuje, że nadal ma to, co trzeba, by w walkach po prostu - mówiąc potocznie - wymiatać. Na szczególne uznanie zasługuje druga walka w deszczu, oparta na znanym z kina azjatyckiego schemacie. Tutaj jednak choreografia jest ciekawsza, bardziej pomysłowa, bo gdy bohater walczy na miecze z kilkoma przeciwnikami na raz, nie mamy znanego z kina sztuk walki motywu, polegającego na tym, że jeden atakuje, a reszta tańczy dookoła i czeka na swoją kolej. Tutaj jest dopracowana choreografia walki jednoczesnej, a by zwiększyć swoje szanse, bohater musi dać swojemu mieczowi posmakować krwi przeciwników, by zmniejszyć ich liczbę. Jest to prawdziwa uczta dla oczu ociekająca wyśmienitym klimatem! Dla samych scen akcji ten serial warto oglądać i mam nadzieję, że wraz z kolejnymi dobrymi walkami przyjdzie solidny rozwój historii. Czuć też, że osoby uczestniczące w pojedynkach mają umiejętności w sztukach walki i potrafią je stosownie pokazać na ekranie.
Into the Badlands rozpoczyna się dobrze, z niedociągnięciami pod względem scenariuszowym, nadrabianymi jednak przez sceny akcji. Jest klimat (nawet zahaczono o fantasy) i spory potencjał.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat