Inwazja: sezon 1, odcinek 7 - recenzja
Po ewenemencie, jakim był szósty odcinek, Inwazja powraca do nieśpiesznej narracji łączącej wątki obyczajowe z survivalowymi.
Po ewenemencie, jakim był szósty odcinek, Inwazja powraca do nieśpiesznej narracji łączącej wątki obyczajowe z survivalowymi.
Janusze survivalu – z pewnością wielu serialomaniaków zna to pojęcie. Używa się go w celu określenia niezbyt mądrych bohaterów produkcji telewizyjnych, opowiadających o przetrwaniu w postapokaliptycznym świecie. Protagoniści takich seriali często zachowują się głupio i nielogicznie, przez co wpadają w większe bądź mniejsze tarapaty. Januszami survivalu zostali okrzyknięci między innymi bohaterowie Fear the Walking Dead. Teraz, ta nazwa świetnie wpasowuje się w Inwazję. To tu członkowie grupy rozchodzą się do domów w momencie, gdy powinni trzymać się razem, a uciekająca przed najeźdźcami rodzina, zamiast się ukrywać, robi krzykliwą imprezę w opuszczonej restauracji. Bohaterowie Inwazji mają oczywiście dużo szczęścia, bo nic złego im się nie dzieje, ale w rzeczywistości takie zachowanie wpakowałoby ich w kłopoty. Trudno jest traktować serial Apple TV na poważnie, jeśli co chwilę dostajemy takie survivalowe absurdy.
Powyższe to nie jedyny problem Inwazji. Serial przepełniony jest wątkami, które tylko pozornie mają znaczenie. Kolejne minuty ekranowe poświęcane są budowaniu nowych relacji i wprowadzaniu nieznanych wcześniej postaci. Jakaś historia jest rozwijana i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że toczące się wydarzenia odegrają istotną rolę. Szybko jednak nowi bohaterowie znikają, wynikiem czego wątki zostają urywane. Główni protagoniści nie są ani wzbogacani wewnętrznie przez doświadczone sytuacje, ani nie zbaczają z obranej wcześniej ścieżki. Są to więc wydarzenia bez fabularnego sensu, całkowicie zbędne i niewpływające na główny nurt. W bieżącym epizodzie dotyczy to zarówno kobiety, podwożącej młodych bohaterów w Wielkiej Brytanii, jak i arabskiej rodziny spotykającej Warda. Co więcej, postacie, które towarzyszyły nam przez kilka odcinków, także potrafią znikać bez spełnienia jakiejkolwiek fabularnej funkcji. Grupa Caspara rozpada się, a najbardziej charakterystyczne indywidua opuszczają opowieść. Młody dręczyciel żegna się ze swoją byłą ofiarą, a widz zastanawia się, czy to na pewno najlepszy sposób na konkluzję ich znajomości?
Powyższe dotyczy również rodziny Malik, wrzuconej w zeszłym tygodniu w wydarzenia, po których obecnie nie ma już śladu. Familia szybko przepracowuje traumę związaną z szaleńczą walką o przetrwanie i teraz może zająć się już innymi sprawami. Z Malikami jest jednak bardziej złożona kwestia. Na ich przykładzie dość jasno widać, czym tak naprawdę jest Inwazja. To historia ludzi pokazujących w decydującym momencie swoją siłę i wartość. Aneesha z ofiary, którą była w życiu codziennym, przemienia się w prawdziwą bohaterkę, sprawdzającą się praktycznie na każdym froncie. Jej atrybuty wychodzą na wierzch wtedy, gdy trzeba wykazać się prawdziwym męstwem. Niegdyś zdradzana i pośrednio karana za swoją wrażliwość, teraz pokazuje, kim jest naprawdę. Taka idea z pewnością jest słuszna i ciekawa, sęk w tym, że serial używa do jej uwypuklenia niezwykle łopatologicznych środków. W kontraście do Aneeshy stawia jej męża, który przemienia się w ofiarę losu. Głupi, słaby, a teraz ze względu na swoje rany, niedysponowany w stu procentach. Twórcy zdecydowanie przesadzają w pokazywaniu ułomności tego bohatera. Aneesha jest silna, Ahmed słaby – wszystko jest tu zero-jedynkowe, nie widać odcieni szarości.
Bohaterowie Inwazji bezustannie podróżują. Przemierzają wielkie odległości, będąc tak naprawdę wciąż w tym samym miejscu. To już kolejny odcinek, gdzie żaden z protagonistów nie wykonuje wartego odnotowania progresu. Fabularnie najdalej zawędrowała Mitsuki, ale czy można mówić w jej przypadku o punkcie kulminacyjnym, czy pokonaniu istotnego etapu? Nie, bohaterka wciąż jest na tropie. Nadal prowadzi śledztwo, a fakt, że przebyta droga nie zaoferowała do tej pory niczego atrakcyjnego, skutecznie zniechęca widzów do dalszego towarzyszenia jej w podróży. A jak to prezentuje się u pozostałych? Ward praktycznie powtarza swój wątek z wcześniejszych odcinków (spotkanie za autochtonami – wówczas pasterz, teraz rodzina), a Caspar, tak naprawdę nadal znajduje się w punkcie wyjścia. Gdzieś w tle pojawiają się przesłanki świadczące o unikatowości części bohaterów (głównie dzieci), ale jest nam podawane to tak zdawkowo, że trudno uznać to za przykuwający uwagę element fabularny.
Omawiany odcinek Inwazji nosi tytuł Hope, czyli nadzieja. Trudno powiedzieć, do których konkretnie wydarzeń nazwa epizodu się odnosi, ale jest to dość przewrotne. Podczas seansu bieżącej odsłony bardzo łatwo stracić nadzieję, że serial Apple TV da się jeszcze jakoś uratować.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat