Iron Fist: sezon 1, odcinek 1-6 – recenzja
Netflix wprowadza nowego bohatera do świata Marvela. Przed Wami Iron Fist!
Netflix wprowadza nowego bohatera do świata Marvela. Przed Wami Iron Fist!
Serial zaczyna się od momentu, w którym milioner Danny Rand („Finn) powraca do Nowego Jorku po ponad dziesięciu latach nieobecności. Wszyscy myśleli, że zginął razem z rodzicami w katastrofie lotniczej w Himalajach. Jego rodzinny dom został sprzedany, a miliony na koncie firmowym zamrożone. Danny jednak stawia sobie za jeden z celów odbudować swoją pozycję w firmie utworzonej niegdyś przez swojego ojca. Obecnie na czele firmy stoi rodzeństwo Meachumów: Ward (Tom Pelphrey) i Joy („Jessica), z którymi Danny kiedyś się wychowywał i nie zamierzają się dzielić majątkiem z przybyszem. Zwłaszcza takim, który z wyglądu przypomina bezdomnego. Walka o należny mu majątek nie będzie łatwa, do tego w mieście coraz większe wpływy zaczyna zdobywać tajna organizacja zwana The Hand. Okazuje się, że powrót Randa być może wcale nie był taki przypadkowy, jakby się zdawało.
Zobacz także: Jackman jako efekt komputerowy w Logan: Wolverine. Zdjęcia
Iron Fist idzie ścieżką przetartą przez Daredevila. Twórcy zrezygnowali z typowego orgin story, by od razu skupić się na postaci posiadającej swoje moce, ale nie do końca znającej ich pełen potencjał. Danny z biegiem wydarzeń zaczyna się dopiero uczyć kontrolować swoje umiejętności. Jednak nie odbywa się to w obecności jakiegoś mistrza czy podczas treningów, a właśnie podczas codziennego życia. Zawsze wtedy, gdy ktoś chce mu zrobić krzywdę. Co ciekawe, tytułowa postać znacznie różni się od tej w komiksach. Zwłaszcza pod względem swoich umiejętności. Jak na razie nie potrafi nikogo zahipnotyzować czy też się uleczyć. Niewykluczone, że twórcy chcą, by Danny dalej się rozwijał, odkrywając nowe możliwości, a nie wyłożył od razu kawę na ławę. Może też dlatego brakuje mu tego cwaniactwa i ciętych ripost, które są jego domeną w komiksach. Serialowy Danny ma mentalność dziesięciolatka. Wierzy we wszystko, co mu się powie. Nie widzi w ludziach zła, co nie raz pakuje go w tarapaty.
Serial powoli się rozkręca, co może niektórym fanom nie przypaść do gustu. Pierwsze trzy odcinki to próba ustalenia przez rodzeństwo Meachum, czy dziwny przybysz jest faktycznie tym, za kogo się podaje. Nie uświadczymy wielu scen walki, a tym bardziej nie zobaczymy słynnej Żelaznej Pięści. Mnie to akurat nie przeszkadzało. Fajnie było zobaczyć, w jaki sposób człowiek wychowujący się przez około 10 lat w jakimś oddalonym od cywilizacji klasztorze radzi sobie z nową/starą rzeczywistością. Grający głównego bohatera Finn Jones idealnie wczuwa się w swoją rolę. Z jego oczu bije czysta naiwność, ale gdy sytuacja tego wymaga, potrafi pokazać ostre wkurzenie i skopać tyłki kilku gościom.
Na razie na główne czarne charaktery wyrastają Joy i Ward Meachum, których chęci utrzymania biznesu na powierzchni nie zawsze są słuszne i służą dobru. Nie zabraknie również starych znajomych. Niestety nie będzie to ani Marvel's Jessica Jones, ani Luke Cage, ani tym bardziej Matt Murdock. Przynajmniej w pierwszych sześciu odcinkach ich nie zobaczymy. Za to pojawią się dobrze znana prawniczka Jeri Hogarth (Carrie-Anne Moss) i pani doktor Claire Temple (Rosario Dawson). Samego The Hand jest tu na razie niewiele. Czujemy, że kryją się w cieniach. Co i rusz ktoś o nich wspomina. Pewien z bohaterów nawet zawarł z nimi pakt. Jednak sporo czasu upłynie, nim Iron Fist stawi im czoła.
Aktorsko serial prezentuje się bardzo dobrze. Pomijając Finna Jonesa, który idealnie pasuje do powierzonej mu roli, to w pamięci zapada genialnie zagrana postać Warda. Tom Pelphrey odwalił kawał dobrej roboty, ukazując sfrustrowanego faceta muszącego za wszelką cenę utrzymać firmę, którą współtworzył jego ojciec na szczycie. Nie jest to łatwe, gdy ktoś stara się nim sterować z tylnego fotela i ukrywa przed nim prawdziwy cel swoich działań. Mieszanka wściekłości i bezradności jest tak perfekcyjnie zagrana, że widz zaczyna w pewnym momencie współczuć oglądanej postaci. Świetnie prezentuje się również Jessica Henwick, grająca Colleen Wing, właścicielkę dojo, która wieczorami dorabia w mało szlachetny dla swojej profesji sposób. Na początku wydaje się, że to ona będzie szkolić Danny’ego, by pomóc mu odblokować jego pełen potencjał. Jednak czym historia bardziej się rozwija, tym ich drogi zaczynają się bardziej rozchodzić. Każde z nich poszukuje czegoś innego w życiu, ale widzą, że mogą sobie w pewien sposób pomóc w osiągnięciu danego celu.
W serialu nie brakuje wymyślnych scen walki. Na początku oczywiście więcej w wykonaniu Collen Wing jako instruktorki sztuk walki i kobiety poszukującej adrenaliny w swoim życiu, ale czym dalej poruszamy się w opowieści, tym częściej również Danny pokazuje, na co go stać.
Sześć odcinków to za mało by powiedzieć, czy Netflixowi ponownie udało się stworzyć świetny serial o superbohaterze. Może dlatego, że po tylu odcinkach wciąż nie wiemy dokładnie, kto jest tym głównym złym, z którym Iron Fist ma się zmierzyć. Ten wątek jest sprytnie ukryty, choć kilka wskazówek twórcy nam po drodze zostawiają. Na razie jest dobrze i czujemy apetyt na następne siedem odcinków. Choć mamy świadomość, że Iron Fist to tylko przystawka do pełnego obrazu, którym będą The Defenders (premiera w sierpniu). Jeśli mamy obstawiać, to wydaje nam się, że do pokonania The Hand będzie potrzebne właśnie zjednoczenie sił wszystkich bohaterów. Ale możemy się mylić, w końcu jesteśmy dopiero w połowie sezonu Iron Fista. Może władca Żelaznej Pięści sam sobie z nimi poradzi.
Źródło: fot. Netflix
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat