iZombie: sezon 2, odcinek 7 – recenzja
iZombie co tydzień miło zaskakuje widzów, oferując im przyjemne w odbiorze odcinki. Choć najnowszy nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle pozostałych, to jednak nadal pomaga serialowi utrzymać świetną formę.
iZombie co tydzień miło zaskakuje widzów, oferując im przyjemne w odbiorze odcinki. Choć najnowszy nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle pozostałych, to jednak nadal pomaga serialowi utrzymać świetną formę.
Faktem jest, że siłą iZombie jest proceduralna stylistyka serialu pomieszana z regularnymi wątkami, systematycznie rozwijanymi w poszczególnych odcinkach. Oczywiście w dużej mierze przyjemność z seansu zawdzięczamy umiejętnościom aktorskim Rose McIver, która za każdym razem miło zaskakuje odbiorców zebranych przed ekranami. Siódmy odcinek co prawda nie wybija się ponad iście dobry poziom drugiego sezonu, ale niektóre elementy tak elegancko ze sobą współgrają, iż warto o nich wspomnieć. Liv tym razem działa pod wpływem umysłu pesymistycznego magika, co daje wspaniałe pole do humorystycznych popisów Raviego. Sympatyczny Brytyjczyk nie może przepuścić okazji do strojenia sobie żartów i rzucania zabawnymi tekstami, na czym w szczególności korzystają widzowie. Tym samym po raz kolejny podkreślona zostaje charakterologiczna współzależność trójki podstawowych bohaterów. Wszak podręcznikowym chwytem fabularnym, który zdaje egzamin w praktycznie każdym przypadku, jest zbiór przeciwieństw. Podczas gdy Liv i Ravi to jabłka z tego samego koszyczka, Clive stanowi dla tej dwójki idealnie gorzką przeciwwagę. W Abra Cadaver ta niema walka charakterów sprawdza się na medal.
Choć z początku mogło się wydawać, iż scenarzyści umieścili Peyton w domu Raviego i Majora wyłącznie z powodu miłosnego podłoża dotyczącego zabawnego patologa i pięknej pani prawnik, to jednak coraz wyraźniej klaryfikują się elementy tej przemyślanej układanki. Tak wiele głównych wątków w jednym miejscu mogło sobie zaszkodzić, ale w ostateczności zaczynają się one ze sobą interesująco zazębiać. Melodramatyczne uniesienia panny Charles i dr. Chakrabardiego zostają w charakterystyczny dla stacji CW sposób rozciągnięte na nieznaną liczbę odcinków. Umieszczenie Raviego w strefie przyjaźni sugeruje, iż twórcy postanowili dać większą szansę postaci Blaine’a. Jednakże podczas dotychczasowych scen tej potencjalnej pary nie było czuć w powietrzu żadnej chemii, co nieco ostudza mój entuzjazm względem tego pomysłu. Istotniejszym problemem staje się postać Stacy’ego Bossa, który z każdą minutą staje się zagrożeniem dla coraz większej liczby bohaterów iZombie. Ten serial już od dawna potrzebował tak wyrazistego antagonisty.
Ogromnym minusem tegoż odcinka jest niekonsekwencja w postępowaniu scenarzystów. Trudno nie zauważyć, iż całkowicie pominęli oni emocjonalne skutki, które powinny dotknąć postać Blaine’a po niepotrzebnym zamordowaniu swojego dziadka. Brak jakichkolwiek nawiązań do tego niefortunnego wydarzenia jest dużą wadą Abra Cadaver, zwłaszcza że kilka scen, które Blaine współdzielił z Liv, było idealną okazją do wyeksponowania wyrzutów sumienia byłego zombiaka.
Interesującym, choć niekoniecznie należycie eksplorowanym motywem jest związek Majora i Liv. iZombie nigdy nie pokusiło się o głębsze studium zombizmu. Mamy kilka podstawowych faktów i zasad kierujących poczynaniami zombie, lecz na tym w sumie kończy się psychologia ich wizji popkulturowej epidemii. Abra Cadaver daje nam co prawda szansę na przyjrzenie się zmianom nastrojów Moore laickim okiem Lilywhite’a, lecz w ostatecznym rozrachunku nie dowiadujemy się niczego nowego. Jedyne, co otrzymujemy w zamian, to poczucie niewykorzystanej szansy. Znowu. Jednak niedociągnięcia te zostają przeważone bardziej naglącymi sprawami, które wypełniają fabułę drugiej serii. Pętla spleciona z tajemniczych zaginięć bogatych zombie nie tylko coraz bardziej zaciska się na szyi Majora, lecz przy okazji przyciąga w jego kierunku coraz to nowe osoby. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, pociągnie za sobą lawinę konsekwencji, które będą opłakane w skutkach dla wielu bohaterów, a widzom zapewnią emocjonalny rollercoaster. Jak na razie twórcy w odpowiednich proporcjach dawkują te emocje, nie przesadzając w żadną stronę. Dzięki temu ze zdrową dawką cotygodniowego zniecierpliwienia można oczekiwać na nowy odcinek.
Poznaj recenzenta
Agnieszka SudołDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat