iZombie: sezon 2, odcinek 8 – recenzja
Nowy odcinek iZombie bawi się z widzami, napinając ich emocje do bliskiej granicy wytrzymałości. Sieć kłamstw piętrzących się w związku Liv i Majora jest coraz bliższa rozplątaniu.
Nowy odcinek iZombie bawi się z widzami, napinając ich emocje do bliskiej granicy wytrzymałości. Sieć kłamstw piętrzących się w związku Liv i Majora jest coraz bliższa rozplątaniu.
Scenarzyści iZombie, choć mają tendencję do chwilowego porzucania rozpoczętych wątków, lubią do nich powracać z niewielkim przytupem. The Hurt Stalker, na ten przykład, ponawia motyw frapujących eksperymentów, które laboratorium Maxa Ragera przeprowadza na nieucywilizowanych zombie. Wątek ten rozwija się lepiej, niż można się było spodziewać, gdyż końcowy (niekoniecznie zamierzony) rezultat może naprawdę doprowadzić do niekontrolowanego wybuchu zombie apokalipsy. Jakkolwiek by jednak nie miało się to potoczyć, z zaintrygowaniem śledzi się sytuację rozgrywającą się w podziemiach firmy Vaughana. Pomysły na wykorzystanie nowej receptury Maxa Ragera są wysoce niepokojące wobec niczego nieświadomych konsumentów. Skutki uboczne spożycia Super Maxa zademonstrowane zostały na samym prezesie firmy. Od wybuchu całkowitego chaosu dzieli nas więc w sumie tylko dobra kampania promocyjna, lecz na te potencjalne konsekwencje będziemy musieli pewnie poczekać, gdyż uwaga twórców na razie skupia się na postaci Lilywhite’a, który staje się pierwszym ludzkim króliczkiem doświadczalnym działania nowego napoju energetycznego. Teraz nie tylko Liv będzie wprowadzać burzliwe nastoje do ich związku.
Miłosne zawirowanie, w które nieświadomie wplątana jest Liv ze swoją nową współlokatorką, coraz bardziej daje o sobie znać. Olive żyje w całkowicie błogiej niewiedzy, podczas gdy mściwa Gilda jest coraz bardziej sfrustrowana wymykającą jej się z rąk okazją na przyjemne spędzanie czasu. Na dodatek beztroska jej szefa nie pomaga jej w uzyskaniu minimalnego spokoju ducha. W tym momencie na scenę wkracza nowa sprawa kryminalna, którą jak zwykle „spożywa” Liv. Motyw zakochanej stalkerki mógł spokojnie zostać wykorzystany wyłącznie do komicznych scen w odniesieniu do relacji zawodowej łączącej Babinaux z Moore, lecz przeznaczenie nowej osobowości dziewczyny do szpiegowania Majora było strzałem w dziesiątkę. Każde zazdrosne przeszukiwanie przez Liv jego telefonu i rzeczy osobistych emocjonująco przybliżało nas do odkrycia niewygodnej dla mężczyzny prawdy. Obecnie to kwestia czasu, aż kłamstwa „zabójcy zombie” wyjdą na jaw. To scenariuszowe zagranie nie pozostaje jednak bez wad…
Powrót tajemniczej kobiety, która podrzuciła w ostatnim odcinku zagadkową przesyłkę pod drzwi wejściowe Clive’a, został dosyć zaskakująco przeprowadzony. Nie tylko zrobiono z niej ofiarę morderstwa (aka lunch naszej ulubionej pani koroner), lecz także nadano jej status byłej det. Babinaux. W tym momencie jednak zostały odsłonięte największe mankamenty iZombie. Cała uwaga znowu została skoncentrowana na postaci Liv i jej radzeniu sobie z nowym mózgiem, podczas gdy okazja do zagłębienia się w życie osobiste Clive’a została odsunięta na dalszy plan. Tak, otrzymujemy kilka ciekawostek z prywatnego życia detektywa, lecz są one zaserwowane w nadmiernym pośpiechu. Sam zainteresowany otrzymuje podobną ilość czasu antenowego co w każdym odcinku.
Nie tylko jednak Clive cierpi na niekonsekwencje twórców - wątek Peyton również można przyrównać do tratwy miarowo dryfującej po spokojnych wodach, o relacjach rodzinnych Liv nie wspominając. Czy ktoś jeszcze pamięta, jak wygląda matka i brat zombiaczki? Choć odcinek nie ucierpiał na tych błędach, nie da się ukryć, że coraz częściej rzucają się one w oczy.
Poznaj recenzenta
Agnieszka SudołDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat