Kate - recenzja filmu
Kate to nowa produkcja oryginalna Netflixa, tym razem o płatnych zabójcach. Jak wypada?
Kate to nowa produkcja oryginalna Netflixa, tym razem o płatnych zabójcach. Jak wypada?
Tytułowa bohaterka, Kate, to płatna zabójczyni działająca na zlecenie tajemniczej organizacji na terenie Japonii. Podczas jednej z misji łamie na rozkaz przełożonych swoją podstawową zasadę i zabija cel na oczach dziecka. To sprawia, że bohaterka przechodzi kryzys i decyduje się odejść z zawodu po następnym kontrakcie. Nie dane jest jej jednak dokończyć zadania, a podczas ucieczki słabnie i budzi się w szpitalu, gdzie okazuje się, że w wyniku otrucia polonem-204 została jej niecała doba życia. Wyrusza więc w krwawą podróż przez Tokio, by odkryć tożsamość swojego zabójcy i dokończyć ostatnią misję, a po drodze zaprzyjaźnia się z nastoletnią bratanicą swojego głównego celu.
Jakież to nowatorskie, odkrywcze... A nie, czekaj, już to gdzieś widziałem. I to kilka razy. Pierwszy raz ponad ćwierć wieku temu, kiedy to Jean Reno jako Leon zawodowiec wziął pod swoje skrzydła młodziutką Natalie Portman i uczył ją zabójczego fachu. Podobną historię opowiadała też Colombiana, choć z nieco innej perspektywy, a to dopiero początek dość długiej listy. Kate, nie dość, że nie wnosi niczego odkrywczego, to jeszcze odgrzewa tego kotleta zwyczajnie słabo. Do tego dodajmy jeszcze dziurawy scenariusz (co prawda w zamachu na Litwinienkę zastosowano polon-210 a nie 204, ale umierał on 23 dni, a nie godziny... może jakiś chemik się wypowie w komentarzach?) i dostajemy film, którego zwroty akcji widzimy z kilometra, a największym zaskoczeniem bywa głupota bohaterów.
Film w dużym stopniu ratują sceny akcji, ale... znów to gdzieś już było. Widać w tym co prawda rękę ekipy odpowiedzialnej choćby za Johna Wicka i Atomic Blonde, ale raz, że nie jest to ich najwybitniejsze dzieło, a dwa, jakoś to wszystko mdłe i ponure. I normalnie nie byłoby to może szczególną wadą, gdyby nie to, że stoi strasznie w kontraście z miejscem akcji. Pomijając samą Yakuzę, to Japonia jest w tej produkcji strasznie przekoloryzowana. Czy to scena ucieczki bohaterki autem, czy to gościnny występ dość specyficznego zespołu muzycznego Band-Maid - to wszystko pokazuje tę nieco szaloną stronę mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni, a w moim odczuciu zostaje kompletnie zmarnowane i zakopane pod poważnym i smętnym tonem opowieści. Nie mówię oczywiście, żeby kompletnie zaszaleć, jak to miało miejsce choćby w przypadku innej roli wspomnianego wcześniej Jeana Reno, która nota bene, choć zamienia zabójcę na agenta, to Yakuza i nastolatka pozostają, czyli Wasabi, ale znacznie lepiej można tu było wpleść egzotyczne wątki.
Nie najgorzej wypada też główny duet Mary Elizabeth Winstead i Miku Patricia Martineau. Gdzieś tam też kręci się Woody Harrelson, ale jego obecność na ekranie jest niestety znikoma. Niestety jednak nawet najlepsza gra aktorska nie uratuje średniego scenariusza, choć trzeba uczciwie przyznać, że główna obsada daje z siebie wszystko i jest w stanie zagrać nawet słabo napisane postacie, wyciągając z nich wszystko, co się da.
Reasumując, niestety, ale Kate nie zachwyca. Cieszy mnie bardzo, że Netflix chce wykreować kolejną silną i niezależną kobiecą postać, ale twórcy poszli tutaj po linii najmniejszego oporu. Wszystko to już gdzieś było, do tego lepiej podane.
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat