

Kobieta z jeziora to miniserial oparty na książce pod tym samym tytułem, który ma być mieszanką dramatu i thrillera. Ten pierwszy element sprawdza się nieźle w dwóch pierwszych odcinkach dzięki aktorkom. Natalie Portman i Moses Ingram tworzą złożone, wielowarstwowe postacie, które żyją w latach 60. i pragną więcej, niż pozwala im na to rzeczywistość. Obie mają trudne życie, choć z zupełnie różnych powodów. Powiązanie między nimi jest budowane skrupulatnie i bez pośpiechu. Spotkały się dopiero raz, w przelocie. To śmierć tej drugiej doprowadzi do czegoś więcej. Twórcy pozwalają sobie na dość długi i – niestety – nużący wstęp, bo po dwóch odcinkach Cleo grana przez Ingram jeszcze żyje, a to, co ma być esencją serialu, tak naprawdę jeszcze nie zaczęło wybrzmiewać na ekranie. To problematyczne, bo pierwsze odcinki mają za zadanie zachęcić do dalszego poznawania historii.
Ekspozycja jest ważna w każdym serialu, bo musimy poznać świat, bohaterów i okoliczności, które będą częścią składową opowiadanej historii. Twórczyni i reżyserka Alma Har'el podejmuje jednak decyzje najgorsze z perspektywy współczesnego widza. W premierowych odcinkach na ekranie błyszczą przede wszystkim aktorki. Dzięki nim jest emocjonująco i fascynująco. Obok tego mamy dużo powierzchowności, nudy, przeciągania. Brakuje jakiegokolwiek napięcia. To thriller, który nie jest w stanie zaangażować. Przedstawionych wydarzeń nie śledzimy w napięciu, bo położono nacisk na takie elementy, które niewiele dają tej fabule. Pierwsza z dwóch historii, czyli zabójstwo dziewczynki, na tym etapie wydaje się zbyt oczywista. Jest wykorzystywana jako katalizator zmian w życiu Maddie. To się nie sprawdza, bo nie pobudza ciekawości.
Problemem Kobiety z jeziora jest sama reżyserka, która czasem opowiada historię zbyt chaotycznie, niejasno i nieciekawie. Sięga po narzędzia artystyczne, które metaforycznie mają nam o czymś opowiedzieć, (halucynacje Maddie? Tego nawet nie wiemy.), ale robi to w bardzo zagmatwany sposób. Jej starania można nazwać sztuką dla sztuki. Gdy reżyser chce nadać serialowi artystyczny sznyt, ale zapomina o tym, że widz przede wszystkim musi zrozumieć, co autor ma na myśli, to robi się nieciekawie.
Nudna forma, wolne tempo i przeciętny sposób opowiadania historii, która na razie wydaje się prosta i oczywista – to czynniki, przez które trudno sięgnąć po trzeci odcinek Kobiety z jeziora. Nie mam wątpliwości, że jest w tym jakaś jakość i potencjał na ciekawszą opowieść. Na uwagę zasługują też aktorki. Niestety pierwsze dwa odcinki mogą niektórych widzów zmęczyć i zwyczajnie zniechęcić do kontynuowania seansu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/

