Kolorowe lata 80.
the Goldbergs to doskonały przykład lekkiego, przyjemnego sitcomu, który bazuje na prostym, ale niezwykle wdzięcznym temacie - latach 80. Swoisty powrót do przeszłości, choć wcale nie tak odległej, pozwala twórcom na operowanie żartami zarówno słownymi, jak i sytuacyjnymi, nawet pomimo dosyć oklepanej formuły.
the Goldbergs to doskonały przykład lekkiego, przyjemnego sitcomu, który bazuje na prostym, ale niezwykle wdzięcznym temacie - latach 80. Swoisty powrót do przeszłości, choć wcale nie tak odległej, pozwala twórcom na operowanie żartami zarówno słownymi, jak i sytuacyjnymi, nawet pomimo dosyć oklepanej formuły.
I tak mamy tutaj wypadkową kilku znanych pomysłów: gdzieś w tle pobrzmiewa "Świat według Malcolma", podobnie jak "Alf" (choć bez kosmity) i kilka innych "rodzinnych" sitcomów. Każdy obyty fan znajdzie masę inspiracji. Całość została wykonana w lekki, przyjemny i jednocześnie staromodny sposób. Koncepcja wyjściowa jest wręcz banalna: oto mamy rodzinę Goldbergów (wzorowana, jak widać po napisach końcowych, na prawdziwej rodzinie jednego z twórców), która jest, delikatnie mówiąc, "nietypowa".
Głową rodziny jest ojciec, Murray, który tak naprawdę niewiele ma do powiedzenia. Prawdziwą władzę sprawuje matka - Beverly. Typowa tapirowana blondynka (w tej roli rewelacyjna Wendi McLendon Covey) trzęsie całą chatą, decydując o losach rodziny. Przeszkadzają jej w tym trzy pociechy: Adam, Erica i Barry. Córka to typowa zbuntowana nastolatka, Barry jest lekkim przygłupem, zaś najmłodszy - narratorem całej historii. Do tego nie mogło zabraknąć kogoś ze starszego pokolenia, czyli dziadka.
Historia jak na razie się rozkręca i szału nie ma. Starszy syn ma urodziny i chciałby dostać samochód. Oczywiście rodzice są przeciwni - jak się z czasem okazuje, słusznie, bo młodzian jest raczej idiotą i jeździć to on nie potrafi. Do tego dochodzą relacje pomiędzy domownikami, choć twórcy nie skupili się na wszystkich. Poznajemy dobrze dziadka, ojca, matkę, no i Barry'ego. Brakuje trochę córki, ale zapewne dostanie więcej kwestii w kolejnych odcinkach.
[video-browser playlist="634918" suggest=""]
To, co sprawia, że Goldbergów ogląda się przyjemnie, to klimat. Lata 80., a konkretnie rok 1985, jest niezwykle wdzięcznym i ciekawym tematem. "Powrót do przyszłości", "Alf", stare komputery na dyskietki, przesiadywanie w barach na gofrach i mlecznych szejkach - to, co starsi widzowie dobrze znają, tutaj pojawia się znowu, w komediowej formie. Osobiście tęskniłem za klimatami "Alfa" i cieszę się, że ktoś o nich pomyślał.
Są jednak także pewne minusy. Największym z nich jest sam narrator. Konwencja wykorzystana wspaniale przy "Cudownych latach" tutaj również zdaje egzamin. Problemem jest jednak odtwórca głównej roli. O ile Fred Savage i jego postać Kevina Arnolda była wspaniała, tak tutaj Sean Giambron gra raczej postać miałką i bez wyrazu, a do tego bardzo krzykliwą. Widząc jego zachowanie, nie ma się poczucia, że mamy do czynienia z osobą o własnych przemyśleniach - jak w "Świecie według Ludwiczka", "Świecie Malcolma" czy wspomnianych już "Cudownych latach". Brak tych przemyśleń i wyrazistej postaci dziecka psuje trochę koncepcję "narracji po latach", szczególnie że postać Adama to mały, rozkrzyczany konfident z kamerą, który kręci wszystko, co uzna za stosowne. Pomysł niby dobry, ale brak tutaj wyrazistości i konsekwencji. Adam jest jak na razie postacią niepotrzebną, a każdą scenę kradnie Barry.
The Goldbergs to serial lekki, prosty i przyjemny. Nie jest rewelacyjny, ale też nie najgorszy - typowy średniak z perspektywami na przyszłość. Jeżeli tylko ma się czas, warto obejrzeć.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat