Kos to film o fragmencie z życia Tadeusza Kościuszki, który wraca do Polski po walce w Stanach Zjednoczonych. Może wielu zaskoczę, ale... wielbiciele Quentina Tarantino mogą się w nim odnaleźć.
Kos to taki typ filmu kostiumowego, który bierze na warsztat rzeczy wagi ogromnej, ale przedstawia je w kameralnym otoczeniu. Nie ma tu więc blockbusterowego sznytu, scen batalistycznych ani rozmachu. Zamiast tego jest spokój i rozmowa przy stole, która fascynuje, energetyzuje i angażuje. Najprościej porównać
Kosa do twórczości Quentina Tarantino (takie skojarzenie włącza się automatycznie!) i trochę Smarzowskiego. Trudno powiedzieć, czy to świadome inspiracje, czy ten podobny klimat wyszedł przypadkiem, ale jedno jest pewne: sprawdza się on wyśmienicie. Gdy dochodzi do rozmowy przy stole i gry w karty pomiędzy Kościuszką, rosyjskim rotmistrzem Duninem i innymi bohaterami, całość staje się emocjonalną bombą zegarową, która w pewnym momencie musi wybuchnąć. Wiele w tym dobrego napięcia, odpowiednio dawkowanych emocji i cudownego aktorstwa. Najważniejsze jednak jest to, że w kluczowym momencie film dostarcza wrażeń i satysfakcji – a to jest ważne, bo można było to wszystko zaprzepaścić.
To polska produkcja zrealizowana z klasą – film kostiumowy, który nie wygląda ani tanio, ani sztucznie. Widać, że każda złotówka z budżetu została dobrze wykorzystana. Nic tutaj nie razi. A gdy dochodzi do nabierającej werwy sceny kulminacyjnej,
Kos stawia kropkę nad i, udowadniając, że stoi na najwyższym poziomie realizacyjnym. Nawet sceny akcji dają dobry efekt.
Kos to przede wszystkim popis aktorski wielu osób. Najbardziej zapada w pamięć
Robert Więckiewicz jako rotmistrz Dunin, który jest przewrotnym czarnym charakterem. Skojarzenia z Quentinem Tarantino nie są przypadkowe, bo w jakimś stopniu można przyrównać tego bohatera do antagonisty granego przez
Christopha Waltza w filmie
Bękarty wojny. To oczywiście inna postać w zupełnie innej rzeczywistości, ale reprezentuje podobny typ charakteru. Co ważne, gdy widzimy go na ekranie, momentalnie zapominamy, kto go gra. Dawno tak nie miałem na seansie polskiej produkcji – oglądałem znanego aktora, ale wcale nie myślałem, że to on. To pozwala totalnie zatracić się w tej historii. A obok tego mamy doskonałego Piotra Packa w roli nikczemnika, Bartosza Bielenię idealnie obrazującego rodzące się szaleństwo w oczach swojego bohatera, twardą Agnieszkę Grochowską, Łukasza Simlata jako szalonego szlachcica i dobrego Jasona Mitchella (
Kong: Wyspa czaszki) w roli Domingo. Każda z tych postaci ma ciekawy charakter i pazur. Do tego dochodzi świetny scenariusz ze znakomitymi dialogami.
Kos staje się dzięki temu wyśmienitą rozrywką dla każdego kinomana.
W tym wszystkim trochę rozczarowuje Jacek Braciak jako Kościuszko. Trudno powiedzieć, czy to wina aktora, czy pomysłu na tę postać, ale Kos jest dziwacznie nijaki. Inni bohaterowie zostali pięknie pokazani przede wszystkim jako ludzie. Kościuszko przy nich wydaje się zbyt posągowy, taki bez charakteru. Śledzimy losy tej postaci, bo wiemy, że jest ważna, chociaż tego nie czujemy. To film o nim, a wydaje się, jakby przechodził obok niego. Jest to odczucie dość doskwierające. Trudno rozgryźć, co się do tego przyczyniło.
Kos to film wyróżniający się dobrą realizacją, świetnie dawkowanymi emocjami i wybitnymi kreacjami aktorskimi. To produkcja, która z każdym kolejnym seansem może jedynie zyskać – z pewnością zwrócicie uwagę na więcej fabularnych niuansów i jeszcze bardziej docenicie grę aktorską. Wyjątkowa pozycja w polskim kinie, która pozytywnie Was zaskoczy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h