Kot w butach: Ostatnie życzenie – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 6 stycznia 2022Kot w butach powraca w kolejnym solowym filmie. Czy jego nowa przygoda cieszy tak jak poprzednia? Sprawdzamy.
Kot w butach powraca w kolejnym solowym filmie. Czy jego nowa przygoda cieszy tak jak poprzednia? Sprawdzamy.
Kot w butach dalej jest gwiazdą znaną we wszystkich królestwach, położonych nawet za siedmioma górami i siedmioma lasami. Za bohaterskie czyny kochają go tłumy. Niestety, jego zwariowane przygody mają też ciemną stronę. Wiele z nich kończy się utratą życia. Sam kot się tym zbytnio nie przejmował, wszak wiadomo, że ma ich do dyspozycji aż 9. Problem w tym, że zostało mu właśnie ostatnie. Oznacza to koniec narażania się w widowiskowy sposób dla zdobycia większego poklasku publicznego. I pewnie nie byłoby w tym nic trudnego, gdyby na drodze naszego bohatera nie pojawił się pewien wilk chcący sprawdzić się w walce z legendarnym wojownikiem. Podczas starcia okazuje się, że kot pierwszy raz odczuwa coś takiego jak strach. I to taki paraliżujący. Bohater staje przed wyborem – albo przechodzi do historii, składa broń i prowadzi żywot zwykłego mruczka, albo wyrusza na poszukiwanie mitycznej gwiazdy, która spada z nieba i może spełnić jedno życzenie. Jak to z takimi skarbami bywa, poszukiwaczy jest więcej niż życzeń do spełnienia.
Kot w butach: Ostatnie życzenie to wspólny projekt dwóch, w sumie mało doświadczonych twórców: reżysera Joela Crawforda (Krudowie 2: Nowa era, Trolle: Świąteczna misja) i scenarzysty Paula Fishera (Lego Ninjago: Film). To w ich ręce wytwórnia DreamWorks oddała bohatera pochodzącego z jednej z największych franczyz, czyli serii Shrek. Kot w butach przypadł widzom do gustu i już w 2011 roku doczekał się solowego filmu, który okazał się dużym sukcesem w box office. Zaraz po nim pojawiły się dwie mniejsze historie skierowane na rynek VOD oraz serial. Jednak one już nie zgromadziły tak dużej widowni. Brakowało im ciekawych scenariuszy, a i sam tytułowy bohater nie był tym samym, którego pokochaliśmy na dużym ekranie. Scenarzysta Paul Fisher był chyba tego świadomy i postanowił sięgnąć do źródła, do pierwszego pojawienia się tej postaci w Shreku. W Kot w butach: Ostatnie życzenie znów dostajemy zadufanego w sobie herosa, którego ego dorównuje charyzmie. To tego czworonoga pokochaliśmy przed laty. Ze wszystkimi wadami i zaletami! Każdy tekst, jaki wypowiada, trafia humorem w punkt. Wojciech Malajkat jako Kot w butach jest bezbłędny. Cieszę się, że to właśnie głos tego aktora słyszymy, bo bez niego to nie byłoby to samo.
Historia, jaką przyjdzie nam oglądać, jest przejmująca i nawet najbardziej nieczułym widzom zaszkli oczy. Chwyci za serce i ściśnie mocniej. Fisher wie, w jakie nuty uderzyć, by widz się zaangażował w opowieść. Do tego nie mamy tutaj klasycznego czarnego charakteru. Są negatywne postaci, ale każda z nich ma powód do tego, by spełnić swoje życzenie. I nie wszystkie są podyktowane próżnością czy chęcią władania baśniową krainą. Muszę przyznać, że motywacja, jaka stoi za działaniami Złotowłosej i trzech niedźwiadków, jest świetnie wymyślona. Nigdy bym nie pomyślał, że w taki oryginalny sposób można podejść do tej klasycznej bajki Roberta Southeya z 1837 roku.
Scenarzysta, oprócz dobrze znanych nam postaci, dodał także bardzo ciekawego nowego bohatera. Perro to malutki piesek, który swoją słodkością dorównuje towarzystwu, z którym podróżuje. Widz szybko się do niego przekonuje. Nie ma ani jednego momentu, w którym ta jego dziecięca szczerość byłaby sztuczna czy wymuszona.
Twórcy postanowili też unowocześnić stronę wizualną tej produkcji. Jako inspirację użyto Spider-Man Uniwersum, dzięki czemu animacja dostała jeszcze więcej żywych kolorów umieszczonych jakby za pomocą pędzla na płótnie. Wygląda to fenomenalnie. Sceny akcji są jeszcze dynamiczniejsze. Udało się uzyskać niezwykłą płynność w animacji. Nie przypuszczałem, że w tej produkcji jest jeszcze miejsce na polepszenie grafiki. Myliłem się. To, co dostajemy w filmie Kot w butach: Ostatnie życzenie, pokazuje, że do sufitu jest jeszcze daleko.
Nie ma co się oszukiwać, nowy film wytwórni DreamWorks jest jedną z lepszych produkcji familijnych, jaką dostaliśmy w tym roku. Ma wspaniałą historię z niebanalnym morałem, świetnie napisane pierwszoplanowe i drugoplanowe postaci, niebanalny humor, idealnie skomponowaną muzykę i animację, która zachwyca. Jest to film kompletny, do którego z przyjemnością będzie się wracać. Na mojej liście wyprzedza pierwszą część, a rzadko się zdarza, by kontynuacje przebijały oryginał. W tym wypadku tak jest.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat