Kraina bez czarów
Once Upon a Time in Wonderland miało nas raczyć magią, która przyciąga do ekranu i nie pozwala się od niego oderwać - tak jak robił to pierwszy sezonu serialu Once Upon a Time. Końcowy efekt rozczarowuje.
Once Upon a Time in Wonderland miało nas raczyć magią, która przyciąga do ekranu i nie pozwala się od niego oderwać - tak jak robił to pierwszy sezonu serialu Once Upon a Time. Końcowy efekt rozczarowuje.
Scenarzyści Once Upon a Time po dzień dzisiejszy imponują pomysłowością w braniu znanych postaci i tworzeniu z nich zupełnie innych, świeżych wersji. Tego samego nie mogę powiedzieć o Once Upon a Time in Wonderland, którego fabuła w sporej części przypomina tę z gry "American McGee's Alice" i jej sequela. Elementów, które się powielają, jest zbyt wiele, by był to przypadek, a przez to wrażenie jest nieco negatywne, ponieważ spodziewałem się oryginalności, za którą twórców ceniłem.
Gwiazdą serialu jest Sophie Lowe, która wciela się w Alicję. Kto oglądał serial The Slap, ten wie, że jest to młoda i utalentowana aktorka, która świetnie nadaje się do tej roli. Lowe udowadnia to w pierwszym odcinku, tworząc postać wyrazistą, ciekawą i dwuznaczną. Świetnie oddaje emocje zakochanej, niewinnej dziewczyny i nieźle sobie radzi jako twarda bohaterka żądna przygód. Momentalnie wzbudza sympatię, dzięki czemu chce się z nią sympatyzować. Ma także ekranową charyzmę. Lowe robi w serialu wszystko to, czego nie udaje się Morrison w Once Upon a Time.
Once Upon a Time in Wonderland to baśń, więc musiał w nim znaleźć się wątek romantyczny. Tylko że w odróżnieniu od serialu-matki, tutaj on kompletnie nie wychodzi. Pomiędzy Lowe i aktorem grającym Cyrusa nie ma żadnej chemii. Jak mamy kibicować uczuciu bohaterów, skoro jest ono przedstawione bez żadnych emocji? Przypuszczam, że wychodzi tutaj kompletny brak doświadczenia Petera Gadiota, który występuje od zaledwie około trzech lat. Jest nijaki, mało wyrazisty i zupełnie nieprzekonujący. Inaczej prezentuje się relacja Alicji z Waletem Kier, która choć jest platoniczna, to od razu potrafi przekonać. Czuć tutaj chemię; jest to relacja wzbudzająca sympatię; są emocje i jest humor. To prawdopodobnie jedyna naprawdę udana rzecz w pilocie Once Upon a Time in Wonderland.
[video-browser playlist="634573" suggest=""]
Strasznie razi fabularna wtórność i przewidywalność. Sporo rzekomych zwrotów akcji i zaskoczeń to zbyt oczywiste i ograne motywy. Nie wymagam od baśni głębi i wyrazistej historii, ale w pierwszym sezonie Once Upon a Time to wszystko wyglądało o kilka klas lepiej niż tutaj. W wielu miejscach czuć zbyt wielkie podobieństwa - zwłaszcza w wątku czarnych charakterów, bo Czerwona Królowa i Jaffar sprawiają wrażenie odpowiedników Reginy i Rumpela, tylko że obdartych z talentu aktorów z Once Upon a Time. Te postacie są dowodem na to, jak kiepski casting może pogrzebać wszelkie dobre pomysły. Emma Rigby jest śliczna, ale jako Czerwona Królowa nie ma krzty charyzmy, którą pokazuje nam Regina w każdym odcinku. Andrews na razie zupełnie nie pasuje na Jaffara - nie ma wokół niego żadnej aury mroku, nie ma charyzmy, nie ma klimatu. To postacie mdłe i pozbawione szczypty szaleństwa, które powoduje, że łotry Once Upon a Time tak często kradną sceny.
Jeśli chcemy robić serial oparty na efektach specjalnych, trzeba wydać na nie więcej pieniędzy, bo to, jak wygląda Once Upon a Time in Wonderland, nie jest akceptowalne. W Once Upon a Time efektów specjalnych było niewiele, ale gdy były, zawsze mieliśmy aktorów na sztucznym, komputerowym tle. Stało się to poniekąd znakiem firmowym. Problem w tym, że coś takiego kompletnie psuje klimat i bynajmniej nie tworzy magii serialu (ta w "OUAT" była gdzie indziej). To samo mamy w Once Upon a Time in Wonderland, ale tutaj dla odmiany tworzone tła są bardziej dopracowane, efektowne i niezwykle piękne (scena na klifie, Jaffar odlatujący w stronę księżyca). Jest tutaj obecna nierówność, bo ładne wizualnie sceny są przemieszane z okropnie sztucznymi. Zaskoczeniem natomiast jest animowana postać królika, w którego brawurowo wciela się John Lithgow. W tym serialu jest to chyba najbardziej dopracowany efekt specjalny. Tego samego nie można powiedzieć o kocie z Cheshire, którego scena jest jedną z najgorszych w pilocie. Z elementów czysto technicznych na minus wypadają także sceny akcji, które są nakręcone amatorsko i bez jakiegokolwiek pomysłu.
Once Upon a Time in Wonderland rozczarowuje, ponieważ nie oferuje klimatu baśni pełnej przygody i magii, który notorycznie jest niszczony przez kiepskie efekty specjalne (mające co prawda swoje momenty). Brak budowy świata przedstawionego i nieumiejętne opowiadanie historii nie potrafi wciągnąć i przekonać, że przenosimy się do Krainy Czarów. Emocje odwołujące się w taki sam sposób do dorosłych i dzieci to podstawa każdej baśni, ale tego w OUATIW nie odnajduję.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat