Królowa ludzkich serc
Data premiery w Polsce: 20 września 2013Oliver Hirshbiegel pokazał filmem Der Untergang, że ma rękę do rzetelnego i emocjonalnego przedstawiania historii prawdziwych osób. Opowieść o księżnej Walii miała potencjał na film, który chwyci za serce i przypomni nam o tym, jak niesamowita była to kobieta i jak ważną rolę odgrywała w polepszaniu życia na świecie. Dlaczego więc Diana to film tak bardzo nieudany?
Oliver Hirshbiegel pokazał filmem Der Untergang, że ma rękę do rzetelnego i emocjonalnego przedstawiania historii prawdziwych osób. Opowieść o księżnej Walii miała potencjał na film, który chwyci za serce i przypomni nam o tym, jak niesamowita była to kobieta i jak ważną rolę odgrywała w polepszaniu życia na świecie. Dlaczego więc Diana to film tak bardzo nieudany?
Największym grzechem Diany jest sam pomysł na to, co twórcy chcą opowiedzieć. Jest to film biograficzny oparty na spekulacjach i plotkach, a nie na faktach dotyczących romansu Diany z kardiochirurgiem Hasnatem Khanem (w tej roli Naveen Andrews). Jeszcze przed premierą sam Khan oskarżał twórców o kłamstwo i tworzenie fikcji, więc jak mamy traktować film poważnie, skoro twórcy dla odmiany mówią nam, że obraz oparty jest na prawdziwej historii? Zamiast pokazać, dlaczego księżna Walii była wielką i wyjątkową postacią, zrobiono mdły melodramat o jej rzekomej miłości życia, w której późniejszy wątek Dodiego jest już powierzchownym oddaniem kilku faktów z życia. Pomiędzy Watts i Andrewsem nie ma żadnej chemii, a romans jest przedstawiony w sposób niebywale płytki, nijaki i pozbawiony wiarygodności. Widzimy puste scenki rozmów, które w żadnym wypadku nie przekonują nas, że pomiędzy dwojgiem ludzi rodzi się jakiekolwiek uczucie. Można podzielić to na dwa podstawowe schematy - robienie do siebie maślanych oczu i agresywne kłótnie. W relacji tej nie ma żadnych emocji ani pomysłu na prawdziwe przedstawienie związku. Tak jakby ktoś chciał pokazać kompletnie suche wyobrażenie o ludzkich zachowaniach, lecz zapomniał o najważniejszych elemencie, jakim jest samo uczucie.
Diana to film kompletnie wyprany z emocji. Hirshbiegel z bezwzględną obojętnością pokazuje losy Księżnej, która nie pokazuje na ekranie, dlaczego w ogóle jest sens robić film o tej postaci. Pokazanie trzech scen, w których Diana jest tym, kogo pamiętamy z ekranu telewizora z dawnych lat, to zbyt mało, by ludzie nieznający tej osoby mogli cokolwiek poczuć czy zrozumieć, dlaczego była to wyjątkowa kobieta. Są to jedynie puste słowa, które możemy traktować jako odznaczenie na liście czegoś złego, co trzeba pokazać w filmie; reżyserowi nie w głowie udowodnienie chaotycznie postawionych tez. Co prawda w tych zaledwie trzech momentach (dokładnie policzone podczas seansu...) tkwi iskierka emocji, które chcą wyjść, ale nie mogą, bo gdy już człowiek może coś poczuć, scena się kończy. Kompozytorzy muzyki robią wszystko, by pomóc reżyserowi, tworząc temat działający na serce, ale i w tym aspekcie nie udaje się osiągnąć sukcesu.
Podstawą filmu biograficznego jest stworzenie wrażenia, że oglądamy tę właśnie postać, a nie aktorkę, która ją gra. Naomi Watts bardzo stara się oddać wszelkie zachowania Diany, ale pozostawia mnie z mieszanymi odczuciami. Nie udaje się jej utrzymać tej iluzji przez cały film, przez co tworzy nierówną kreację. Zaskakujące jest to, że najlepiej wychodzi jej gra w momentach odtwarzania wystąpień, które znamy z ekranu telewizora. W innych scenach, zwłaszcza z Naveenem Andrewsem, czyni to z mieszanym efektem. Tak jakby momentami wypadała z roli, gubiąc kreację w drobnych niuansach, które ją niszczą. Pomimo drobnych niedociągnięć ze strony aktorki, jej rola jest tak naprawdę jedyną zaletą Diany, dla której ten film warto w ogóle zobaczyć.
Podczas seansu odnosiłem wrażenie, że ważniejsze od przedstawienia, kim naprawdę jest Diana, było dla reżysera pokazanie sytuacji z paparazzi. Nie przeczę, że to ten aspekt jej życia jest kluczowy, ale ponownie podkreślam, że twórca kompletnie nie czuje tej historii. W zaledwie delikatny sposób przypomina nam, że sprawa ta w przypadku Diany osiągnęła skrajność, która po jej śmierci nigdy nie urosła już do takich rozmiarów. Wina w tym scenariusza przepełnionego chaosem, drewnianymi dialogami oraz brakiem pomysłu na pokazanie miłości. To jednak naturalnie nie tłumaczy reżysera, który nie potrafił poprowadzić aktorów w taki sposób, by przekonać widzów do prawdziwości relacji Diany z Khanem.
Diana to mdły, pozbawiony emocji i sensu romans, któremu nie udaje się rzetelnie opowiedzieć historii wyjątkowej kobiety. Film o królowej ludzkich serc powinien wzruszyć, nie dać zapomnieć o tym, co zrobiła dla wielu ludzi, a zamiast tego nudzi, oferuje opowiedziany w anemiczny sposób związek i wywołuje jedynie uczucie smutku z powodu zmarnowania świetnego tematu na nietuzinkowy film.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat