

Początek odcinka Kulawych koni dostarczył sporo emocji. Najpierw Lamb zaskoczył Ho w jego mieszkaniu. Dziwiło, że pofatygował się, aby sprawdzić, „czy jest martwy”. Zdaje sobie sprawę, że jego życie jest zagrożone, ponieważ jest w jakiś sposób powiązany z masakrą w Abbotsfield. Lamb ma nietypowy sposób wyrażania troski, co objawia się w jego sarkazmie. Później napastnik zaatakował Ho, który bronił się kolekcjonerskim mieczem. Było to absurdalnie zabawne. Ucieczka pod ostrzałem zdynamizowała akcję. Następnie Shirley z dużą determinacją ścigała zbira – ich konfrontacja może nie imponowała wymyślną choreografią czy pracą kamery, ale wyglądała realistycznie. Walka była bardzo fizyczna, a mężczyzna pomimo sporych obrażeń wciąż miał nad nią przewagę. Kobiecie nie udało się go powstrzymać, co okupiła siniakami i zadrapaniami.

Po tym ekscytującym początku akcja zwolniła, ale za to pojawiło się jeszcze więcej humoru. Śmieszyła naiwność Ho, który bronił swojej dziewczyny, wyraźnie powiązanej z zamachem. A docinki Lamba po prostu rozbrajały. River i Coe razem poszli sprawdzić mieszkanie Tary. Tutaj też twórcy zaserwowali humorystyczną scenę, bo śmiertelnie poważny Coe z nożem sprawiał, że sytuacja stawała się komiczna i celowo nie trzymała w napięciu. Zresztą starsza pani, która otworzyła im drzwi, też była zaopatrzona w nóż, a lokatorami okazali się Polacy. Nie jest to żadna nowość w brytyjskich serialach, że słyszymy polski język, ale zawsze to fajna ciekawostka.
Tempo akcji spadło, ale w innych wątkach było ciekawie. Dostaliśmy lepszy wgląd w zamachowców z białego vana. Tak poświęcili się swojej misji, że jeden z nich zabił rannego przyjaciela, a zarazem napastnika z mieszkania Ho. Cała sprawa zatacza coraz szersze kręgi, wychodząc poza politykę, ponieważ zaangażowali do sabotażu ropy młode osoby. Ta zagadka jednak jest bardziej skomplikowana, niż można było sądzić po pierwszym odcinku – sugerowano, że ma to związek tylko z kampanią wyborczą. Do niej zresztą też nawiązano, gdy Claude’a Whelana naszedł jakiś facet grożący ujawnieniem w prasie jego brudów z przeszłości. Ten wątek pewnie zostanie rozwinięty w kolejnych odcinkach.
Na taki odcinek Kulawych koni liczyłam podczas premiery 5. sezonu. Ważne, że serial wrócił do wysokiego poziomu za sprawą akcji i płynnego rozwoju fabuły, do którego przyczyniła się też Diana i jej działania związane z Regent’s Park. Każda scena z Lambem była nasiąknięta sarkazmem i humorem. Nawet ta, w której ganił Rivera, choć ten miał nieco słuszności, mówiąc mu, że nie ma za grosz współczucia. Wciąż jest tu też wiele ludzkiego pierwiastka, bo twórcy nie zapominają o uczuciach bohaterów. Slough House zostało odcięte, więc trudno przewidzieć, jak potoczą się wydarzenia. Tym lepiej dla widzów, a także Kulawych koni, które najwyraźniej zaczęły się rozkręcać w tym sezonie.
Poznaj recenzenta
Magda Muszyńska
