Kwestia zaufania
Once Upon a Time in Wonderland w drugim odcinku oferuje nam jeszcze mniej niż w premierze serialu, pokazując, jak brak świeżego pomysłu i umiejętnej realizacji psuje wszelki potencjał na przyzwoitą rozrywkę.
Once Upon a Time in Wonderland w drugim odcinku oferuje nam jeszcze mniej niż w premierze serialu, pokazując, jak brak świeżego pomysłu i umiejętnej realizacji psuje wszelki potencjał na przyzwoitą rozrywkę.
Serial Once Upon a Time in Wonderland ponosi kolosalną porażkę, opierając się w dużym stopniu na efektach komputerowych. W premierze ich jakość była słaba, ale nadrabiano pięknymi tłami oraz animacją królika. W drugim odcinku pozbyto się wszelkich zalet, oferując nam jedynie tragiczne CGI teł i epizod animowanej postaci. To wszystko wygląda okropnie i tanio. Po co robić serial, który ma nas przyciągać magiczną krainą działającą na wyobraźnię, kiedy wydaje się grosze na sferę techniczną? Nie da się stworzyć klimatu, gdy akcja rozgrywa się na sztucznym tle, które razi w oczy niewspółgraniem z postaciami. Gdy chcemy kręcić na green screenie, sztuka polega na tym, by potem nie było widać jego wykorzystania. To daje nam do dziś słabe sceny w Once Upon a Time, ale w spin-offie pojawia się ze zdwojoną negatywną siłą. Lepsze CGI oglądaliśmy w latach 90. w serialu Herkules, gdzie raczkująca WETA tworzyła coś na o wiele wyższym poziomie.
Once Upon a Time in Wonderland oferuje nam podobny koncept opowiadania historii jak pierwowzór. Tutaj także mamy retrospekcje, choć początkowo miało ich nie być. Tym razem twórcy rzucają trochę światła na to, jak poznali się Cyrus i Alicja. Jak romans w premierze był zły, tak jego rozbudowa w drugim odcinku jest jeszcze gorsza. Tak rażącego braku chemii od lat nie widziałem w telewizji. Bohaterowie w żadnym momencie nie przekonują, że oglądamy osoby, które się w sobie zakochują. Okropnie to mdłe i nijakie, przez co nawet wątek romantyczny z Pamiętników wampirów sprawia wrażenie emocjonalnego i dojrzałego.
[video-browser playlist="634392" suggest=""]
Sophie Lowe to jedyna aktorka, która ponownie spisuje się wyśmienicie, mając do czynienia z tą imitacją scenariusza. Jest charyzmatyczna, daje z siebie wiele emocji w scenach tak banalnych i głupich, że jestem pełen podziwu wobec jej umiejętności. Dobrze też współgra z Sochą, grającym Waleta Kier. Ich relacja nadal jest najmocniejszym punktem programu, ale przewija się zaledwie na drugim planie, gdy słaby wątek romantyczny odgrywa pierwsze skrzypce.
Fabularnie wieje nudą i wtórnością. Oparcie odcinka na historii miłosnej opowiedzianej w tak słaby sposób kompletnie pogrzebało jakąkolwiek rozrywkę. Brak pomysłu, emocji i nutki przygody sprawia, że ogląda się to z najwyższym trudem, bo pod żadnym względem nic interesującego nie dzieje się na ekranie. Nie odnoszę wrażenia oglądania baśni, która ma mi przypomnieć, że każdy z nas jest dzieckiem. Widzę pustą wydmuszkę po dobrym pomyśle, którego nie udaje się zrealizować przez brak koncepcji i funduszy.
Nadal negatywnie wypada relacja Jaffara i Czerwonej Królowej. Ponownie oboje mnie nie przekonują, udowadniając, jak kiepski casting może zniszczyć jedną z podstawowych warstw serialu. Rigby w roli królowej jest nijaka i pozbawiona charyzmy, przez co jej próby bycia mroczną i podłą wypadają komicznie. Andrews nie pasuje na takie postacie, bo nie potrafi oddać mroku serca łotra, przez co nie jest przekonujący, a wyczyny Jaffara w jego wykonaniu są mało wiarygodne.
Once Upon a Time in Wonderland jest serialem niezwykle nieudanym. Nie oferuje emocji ani nawet nie próbuje powielać zalet pierwowzoru, serwując nam coś, co ogląda się bez przyjemności.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat