

Harlan Coben to amerykański pisarz i scenarzysta, którego powieści są często adaptowane. Na podstawie jego dzieł powstały nawet polskie produkcje: W głębi lasu, Zachowaj spokój oraz Tylko jedno spojrzenie. W przypadku Lazarusa, najnowszego serialu platformy streamingowej Amazon, jest troszeczkę inaczej. Coben zamiast powieści napisał scenariusz sześcioodcinkowego thrillera kryminalnego, a potem do współpracy zaprosił takich aktorów jak Sam Claflin i Bill Nighy.
Pomysł na serial wydaje się z jednej strony dość prosty, z drugiej – bardzo udziwniony i skomplikowany. Główny bohater, tytułowy Lazarus, przeżywa w młodości wielką tragedię. Jego siostra zostaje zamordowana niemal na jego oczach. To doświadczenie pozostawia w nim nieprzepracowaną traumę. Po dwudziestu pięciu latach nadchodzi kolejny cios – samobójstwo ojca. Po tym wydarzeniu Claflin jako Lazarus zamienia się w męską wersję Jennifer Love Hewitt z Zaklinaczki duchów. Przez pierwsze trzy odcinki jest to niezwykle wciągające i intrygujące. Natężenie wątków nie jest jeszcze aż tak przytłaczające, a te poboczne nie rozwijają się w długie, męczące, niewiele wnoszące odnogi.
Niemal każdy odcinek kończy się efektownym cliffhangerem. W pierwszych trzech odcinkach to naprawdę działa, ale później sprawia wrażenie wymuszonego – jakby miało jedynie przedłużyć seans, mimo braku materiału. Gdybym miał oceniać tylko pierwszą połowę, Lazarus byłby serialem dobrym, a może nawet bardzo dobrym. Jednak to niezrozumiałe obniżenie lotów spycha go kilka półek niżej. Wkradają się błędy i próba naiwnego oszukania widza. Nie można powiedzieć, że rozwiązania są przewidywalne, ale też nie zaskakują zbyt mocno.
Lazarus to kryminał w brytyjskim klimacie, prowadzony flegmatycznie, z typowymi fajtłapowatymi funkcjonariuszami, którzy niewiele robią i są tłem dla głównego bohatera. Sam Claflin naprawdę się stara. Jego rozmowy z ojcem są efektowne i przepełnione emocjami. W scenach dramatycznych aktor idealnie potrafi uchwycić uczucia, jakie powinny towarzyszyć jego postaci. Niestety scenariusz drugiej połowy serialu nie pomaga. Drugi plan staje się męczący, przepełniony niepotrzebną treścią i mało czytelny.
Ogromnym mankamentem serialu od samego początku jest bardzo dziwny montaż, mający dodawać całości psychodelicznego charakteru. Jednak zastosowano go bardzo nieumiejętnie. W niektórych momentach widz zwyczajnie gubi wątek. Muzyka, która ma podbijać klimat mrocznego thrillera, bardziej przeszkadza.. Jedyną technicznie dobrą rzeczą są zdjęcia – delikatnie przybrudzony obraz nadaje Lazarusowi pewną intrygującą aurę, za którą można twórców pochwalić.

Jednak ogólna ocena nie może być zbyt wysoka. Po naprawdę ciekawym, wciągającym i dynamicznym początku serial zatraca się w swoim pomyśle. Przeistacza się w dziwny, przesadzony twór z niezamierzenie komediowymi scenami. Brakuje mu głębi, a wątki poboczne zaczynają dominować nad głównymi. Pojawiają się plot twisty – nieprowadzące do niczego, robione pod publiczkę, a nie po to, by skleić wszystko w logiczną całość. Czuję rozczarowanie, bo zapowiadało się to wszystko wyśmienicie. W pierwszej połowie sezonu praktycznie nie było dłużyzn, a w pewnych momentach piątego i szóstego epizodu można uciąć sobie krótką drzemkę i niczego ważnego się nie przegapi. Szkoda pracy, którą wykonali Sam Claflin i Bill Nighy. Najbardziej szkoda, że nie udało się utrzymać wysokiego poziomu scenariusza. Ostatnia scena to popis tego, jak na siłę, zupełnie niepotrzebnie, można zaskoczyć widza. Przyniosło to skutek odwrotny od oczekiwanego i pozostawiło jeszcze większy niesmak. Pierwsze trzy odcinki to mocna ósemka, trzy kolejne to naciągana czwórka.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński

