Legends of Tomorrow: sezon 1, odcinek 2 – recenzja
Legends of Tomorrow nieprawdopodobnie rozczarowuje w drugim odcinku, oferując niewiele frajdy. Nie tak miało to wyglądać.
Legends of Tomorrow nieprawdopodobnie rozczarowuje w drugim odcinku, oferując niewiele frajdy. Nie tak miało to wyglądać.
Zwiastuny Legends of Tomorrow zapowiadały serial oparty na dynamice grupy i humorze - coś à la Avengers w klimacie zaprezentowanym już we Flashu. Drugi odcinek pokazuje, że dostajemy coś zupełnie przeciwnego, chaotycznego i nie do końca wiadomo, czym ten serial ma być. Na razie jest to strasznie siermiężnie opowiadane - tak jakby chciano tutaj połączyć cechy Flasha i Arrow, ale twórcy nie wiedzieli jak, więc zrobili to w sposób nieudany i nieumiejętny. Takim sposobem obok rozwijania fabuły mamy za dużo mdłych, poważnych rozmów i obyczajowe elementy.
Od początku postacie Hawkmana i Hawkgirl nie wyglądały najlepiej. Najgorsze, że w crossoverze Flasha i Arrow jeszcze to jakoś wyglądało, a tutaj? W drugim odcinku cały czas odnoszę wrażenie, że oglądam ciągle te same sceny - kolejne poważne rozmowy o ich uczuciu i miłości. Ogląda się to strasznie, bo te postacie nie tylko nie wzbudzają sympatii - są one nieprzekonujące, drewniane, pozbawione emocji, a ich ciągłe ględzenie o tym, czym są dla siebie, nie tylko nudzi, ale wręcz męczy. Najśmieszniejsze w tym jest ich nagłe przejmowanie się "ich synem", którego poznali pięć minut wcześniej. Gdyby obudzenie tych uczuć było przedstawione wiarygodnie, nie miałbym nic przeciwko, ale tutaj to wygląda tak: dowiadują się, że mają syna z poprzedniego wcielenia, nagle przejmują się nim i go kochają, bo zginął. To jedynie pogłębia negatywne wrażenie. Dlatego też śmierć Hawkmana nie tylko nie wzbudza emocji ani poruszenia, ale przyjmuję ją z zadowoleniem, bo może w kolejnych odcinkach największa wada serialu w końcu zniknie i będzie lepiej. Na tę chwilę można odnieść wrażenie, że ten element serialu jest tworzony przez tę samą osobę, która opiera czwarty sezon Arrow na nudnych motywach obyczajowych.
Problemem tego serialu nie jest nadmierna liczba postaci, ale brak pomysłu na ich sensowne wykorzystanie. Na razie obserwujemy wstęp, który nie ma zbyt wielu zalet, jakich można było oczekiwać. Tutaj powinno być dużo humoru wynikającego z różnic w postawach poszczególnych członków grupy. Szczególnie zmarnowano potencjał, gdy razem z Coldem i Heat Wave'em na misję wyruszył Ray. Razi mnie to, co twórcy robią z postacią, która swoim poczuciem humoru wprowadzała przyjemny klimat w Arrow. Tutaj sprawia on wrażenie statysty, który nie ma nic do roboty. Brakuje większej dawki luzu, dystansu, który zapewniłby widzom więcej śmiechu i po prostu czystej frajdy. Tak naprawdę najlepiej prezentuje się Sara Lance, która jest jakby zdystansowana, trochę wyluzowana (szczególnie gdy idzie bić ludzi po paleniu marihuany) i czasem nawet zabawna. Cieszy mnie bardzo, że w scenach akcji, gdy wymiata kijami i bije ludzi, widać wyraźnie, że robi to sama Caity Lotz, a nie kaskaderka/dublerka. Nic dziwnego też, że robi to wiarygodnie - w końcu trenuje taekwondo, wushu i muai thai, więc dobrze, że twórcy to wykorzystują. To dodaje postaci Białego Kanarka potrzebnego wyrazu, który tutaj sprawdza się bardzo dobrze. Dla odmiany profesor trochę nadrabia poprzez kontakt z dawnym sobą, więc mamy trochę potrzebnego humoru - szkoda tylko, że rozwój tego wątku jest taki przewidywalny.
Nie mogę powiedzieć zbyt wiele dobrego o tym odcinku. Fabularnie jest nieciekawie, czasem banalnie, a przede wszystkim mdło. Nie ma w tej opowieści emocji, które sprawiałaby, że perypetie grupy bohaterów oglądałoby się z niemalejącym zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy. Tak naprawdę nie ma tutaj nic angażującego, co dałoby do zrozumienia, że to jest koncepcja przemyślana, którą można lubić i która pozwala wciągnąć się.
Jedynym bardzo wyraźnym plusem odcinka są sceny akcji, zwłaszcza gdy obserwujemy grupowe walki na dłuższym ujęciu. Jest widowiskowo, emocjonująco i pomysłowo. Naprawdę - te akcje aż chce się oglądać, bo widać, że tutaj jest to, co daje unikalny charakter temu serialowi. Szkoda tylko, że w drugiej części pilota mamy tak naprawdę dwie większe sceny. Źle świadczy o serialu fakt, że dodatek do fabuły wydaje się jedną z niewielu zalet.
Legends of Tomorrow to rozczarowanie, bo miał powstać przyjemny, rozrywkowy serial, a wyszła (przynajmniej na razie) chaotyczna mieszanka Arrow z Flashem, w której niewiele rzeczy działa należycie. Nie ma tu odpowiedniego luzu, dystansu i równowagi, która dawałaby poczucie, że oglądamy coś wartego uwagi.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat