Legends of Tomorrow: sezon 2, odcinek 10 – recenzja
Legends of Tomorrow zaskoczyło. Tym razem świeższym podejściem nie tyle do głównych bohaterów, co do złoczyńców. Skupienie się na relacji Damien Darhk – Malcolm Merylin – Eobard Thawne wyszło temu odcinkowi naprawdę na dobre.
Legends of Tomorrow zaskoczyło. Tym razem świeższym podejściem nie tyle do głównych bohaterów, co do złoczyńców. Skupienie się na relacji Damien Darhk – Malcolm Merylin – Eobard Thawne wyszło temu odcinkowi naprawdę na dobre.
Już sama początkowa narracja w odcinku The Legion of Doom (na marginesie – nadal zabawnie wyglądają rozmowy na temat tej nazwy pomiędzy załogą Waveridera) w wykonaniu Damiena Darhka sugeruje, że ten odcinek koncepcyjnie ma być zupełnie inny niż dotychczasowe. I tak faktycznie jest, choć nie w takim zakresie, jak można było się spodziewać. Twórcy wyjątkowo pozwolili sobie na przeniesienie ciężaru fabuły na tytułowy Legion Zagłady, co wyszło tylko na dobre, bo też okazało się, że relacja trójki oponentów naszych Legend nie do końca jest tak udana, jak wskazywały na to poprzednie odsłony serialu. Relacje (choć trzeba uczciwie powiedzieć – w wielkim i przyspieszonym skrócie) całej trójki są coraz bardziej napięte, a powodem jest sam Eobard Thawne, który traktuje Malolma i Damiena – jak to zgrabnie ujął Rip Hunter – jak giermków. Stąd też pomiędzy byłymi członkami Ligi Zabójców z czasem zawiązuje się wspólny front przeciwko speedsterowi, co kończy się ostatecznie rozejmem, jeśli nie równością w późniejszym podziale łupów.
To, co zaskakuje, to sporo sensownych dialogów. W tym odcinku przeciwnicy Legend wykazują się tym, czego świadomość mieliśmy już od dawna – że tak jak to Eobard Thawne trafnie określił, Legendy są po prostu głupie – to oni, jako Legion Zagłady, mogą stanowić elitę inteligencji. Nie ma w tym tak naprawdę ani krzty przesady, jeśli weźmie się pod uwagę dotychczasowe działania podejmowane przez obydwie strony konfliktu. Załoga Waveridera (co być może jest efektem nieobecności Ripa), działała zawsze pochopnie i bez pomysłu, do wielu kwestii i tajemnic dochodząc najczęściej przez czysty przypadek. Legion Zagłady od początku działa trochę inaczej. Już w Arrow, jak i we Flashu przekonaliśmy się nie raz, że cała trójka nie jest bezmyślną maszynką do zabijania, tylko całkiem sprawnymi umysłowo przestępcami, którzy zdecydowanie potrafią wyprzedzić fakty przed wydarzeniami. W tym przypadku co prawda dodatkową pomoc stanowi speedster, co i tak nie zmienia faktu, że i bez niego Legion zawsze jest kilka kroków do przodu. Ten odcinek tylko to pokazał. Pokazał również, że twórcy potrafią jednak pisać całkiem sensowne i dość wciągające dialogi. Tyczy się to w dalszym ciągu tych złych. Wymiany zdań między Malcolmem i Damienem były naprawdę przyjemne. Wtrącanie w to Ripa dodawało tylko smaczku i wątków humorystycznych. Pod tym względem widz wyjątkowo nie czuł się, jakby twórcy próbowali zrobić coś na odczepnego.
Co ważne, wyjątkowo podobnie było w wątkach skupiających się na załodze Waveridera i ponownym pojawieniu się córki Martina Steina. Kwestia tego, że jest aberracją czasową, była całkiem sprawnie poprowadzona – i co najważniejsze, z wdziękiem. Dodatkowo Legendy w końcu rozwiązały kwestię tożsamości speedstera oraz to, czym jest tajemniczy artefakt zabrany Legionowi Zagłady.
Przy tej okazji, skoro już przy Eobardzie Thawne jesteśmy – wiemy już dlaczego potrzebuje Malcolma i Damiena, a także dlaczego tak często znika. Obydwa fakty wiążą się ze sobą – po tym, jak Eobard został wymazany z historii poprzez poświęcenie się Eddiego Thawne’a, jest on ścigany przez Dark Flasha, który pełni rolę śmierci dla tych, którzy uniknęli jej poprzez ucieczkę w czas. Stąd też Reverse Flash musi być w stałym ruchu, by ta personifikacja śmierci go nie dopadła. To właśnie pojawienie się tego dość przerażającego stworzenia (swoją drogą szkoda, że momentami jego postać była tak nieudolnie generowana komputerowo) sprawiło, że między trójką złoczyńców ostatecznie zawiązała się współpraca na równych zasadach.
Ten odcinek był wyjątkowy pod jeszcze jednym względem – było w nim zdecydowanie mniej akcji niż w poprzednich odcinkach, co również wyszło mu na plus. Zamiast wymyślać na siłę kolejne starcia, akcję wprowadzano tylko w sytuacjach, gdy było to wymagane przez fabułę. Stąd uniknęliśmy często głupich sytuacji (jak choćby z poprzedniego odcinka, gdzie Eobard nie był w stanie dać sobie rady ze wszystkimi Legendami) i słabych scen. Dobrze by było ten poziom (jak i fabularny) utrzymać, bo co może zaskoczyć każdego widza – ten sezon z odcinka na odcinek ogląda się przyjemniej. I pomyśleć, że ta produkcja była po pierwszym sezonie niesfornym dzieckiem stacji CW, a dziś zaczyna wyrastać na jedną z porządniejszych produkcji.
Źródło: zdjęcie główne: Dean Buscher /The CW
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat