Legends of Tomorrow: sezon 2, odcinek 4 – recenzja
Data premiery w Polsce: 18 listopada 2024A niech mnie kule biją, jeśli to nie był dobry odcinek Legends of Tomorrow. Z nieoczekiwanej kombinacji wojny secesyjnej, zombie, niewolnictwa, niezłego humoru i odrobiny powagi wyszła nie najgorsza forma rozrywki.
A niech mnie kule biją, jeśli to nie był dobry odcinek Legends of Tomorrow. Z nieoczekiwanej kombinacji wojny secesyjnej, zombie, niewolnictwa, niezłego humoru i odrobiny powagi wyszła nie najgorsza forma rozrywki.
Wiele w odbiorze serialu Legends of Tomorrow zależy od obranego krajobrazu historycznego. Po wprost tragicznie zaprezentowanej ostatnio Japonii tym razem było nieporównywalnie lepiej, ponieważ XIX wiek i wojna secesyjna są zdecydowanie łatwiejsze do sensownego, choć wciąż tylko powierzchownego odwzorowania. Na więcej nigdy nie ma czasu, więc anturaż oceniam tu in plus.
Do zgrabnie odtworzonych realiów wrzucono także motyw zombie, co okazało się odpowiednio rozrywkowym elementem, który o dziwo nie gryzł się z całością, a zapewniał po prostu niezłą zabawę. Istotna była akcja i humor. Sceny bijatyk wypadły satysfakcjonująco względem standardów serialu – pierwsze spotkanie z hordą nieumarłych miało w sobie dynamikę, z podobnym wyczuciem zrealizowano także późniejsze starcie we mgle. Nawet jeśli pojawiające okazyjnie wybuchy pozostawiały trochę do życzenia, to całość wypadła w porządku.
Jeszcze ważniejszy był jednak humor, który potrafił autentycznie rozbawić, a zapewniał go przestraszony i pociesznie ironizujący profesor Stein. Nie pamiętam kiedy ostatnio zaśmiałem się na głos podczas seansu Legends of Tomorrow, więc tutaj było to przyjemne zaskoczenie. Komediową perełką była zaś reakcja Rory’ego po zwalczeniu infekcji. Cały poboczny i związany z nim wątek udało się sprawnie poprowadzić – wystarczyło jedynie dostosować oświetlenie i schować dekoracyjny plastik Waveridera, aby osiągnąć absorbujący uwagę efekt.
Zwykle tak właśnie bywa, że pozytywny rezultat łatwiej jest osiągnąć na bazie kontrastów. Rzadko spotykanym w serialu podejściem była powaga, z jaką potraktowano obecność Jeffersona i temat niewolnictwa. Niedawno Luke Cage pokazał, że superbohaterowie również muszą zajmować stanowisko. Prowadzone tutaj rozmowy dotykały więc trudnych dylematów (Czy należy się angażować? Czy ratować oprawcę?), a pojawiały się w nich też całkiem drastyczne konotacje związane z okaleczaniem niewolników. Twórcy poszli za ciosem i sformułowali jednoznaczny przekaz z rozróżnianiem dobra i zła kart historii, a jednocześnie umiejętnie zdefiniowali rolę Jacksona w tym procesie. Nie ma tu odkrywczych wniosków, ale nawet tak prosty morał zadziałał na korzyść serialu.
Z większą wprawą poprowadzono także adaptującego się do nowej roli Raya Palmera. Mniej było krzykliwości, a więcej naturalnego dla bohatera dystansu (serwowanie ciekawostek, robienie „drugiego śniadania” dla grupy). Przejęcie broni Captaina Colda to całkiem intrygujący pomysł przejściowy na oczekiwanej drodze ku stworzeniu przez niego nowej (oby lepszej wizualnie) zbroi. Rozmowa Sary Lance z generałem Grantem i jej dojrzewanie do roli lidera rzuca zaś ciekawe światło na perspektywę powrotu Ripa Huntera. Tym razem jego nieobecność nie była tak odczuwalna, ale może jego spodziewany przecież powrót będzie częścią grubszej tajemnicy i fabularnego twistu związanego z frapującym ostrzeżeniem starszego Barry’ego Allena?
Być może także odcinek Abominations okaże się jedynie aberracją, a te wedle uskutecznianej w serialu logiki nie przynoszą konsekwencji na dłuższą metę, jeśli dostatecznie szybko zostaną skorygowane. Przekonamy się więc następnym razem, do jakiego poziomu wyrówna Legends of Tomorrow.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Piotr WosikKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1987, kończy 37 lat
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1982, kończy 42 lat