Legends of Tomorrow: sezon 2, odcinek 8 (finał midseason) – recenzja
Dobiegła końca połowa satysfakcjonującego widzów sezonu DC, Legends of Tomorrow. Satysfakcjonującego, bo ta produkcja nie należy do wybitnych, ale wzrost jakości w porównaniu z poprzednim sezonem jest naprawdę zauważalny.
Dobiegła końca połowa satysfakcjonującego widzów sezonu DC, Legends of Tomorrow. Satysfakcjonującego, bo ta produkcja nie należy do wybitnych, ale wzrost jakości w porównaniu z poprzednim sezonem jest naprawdę zauważalny.
Oglądając ostatni odcinek Legend, przypomniał mi się cytat z Tytusa, Romka i A’Tomka – „Bawiąc uczy, ucząc bawi” i to, jak momentami jest to karykaturalne powiedzenie w przypadku Legends of Tomorrow. Za potwierdzenie tych słów mógłby posłużyć praktycznie każdy odcinek tej produkcji, włącznie z The Chicago Way, gdzie na swojej drodze tym razem Legendy spotykają Ala Capone oraz Eliota Nessa. Oczywiście trzeba wszystkie przygody traktować z przymrużeniem oka, niemniej pewne rzeczy zawsze mogą być kolcem w oku. W tym przypadku najbardziej można się uczepić castingu do tego odcinka i naprawdę miałkich aktorów wybranych od roli najsłynniejszego gangstera czasów prohibicji oraz jego największego wroga, co przy i tak nie najlepszej obsadzie całego serialu chluby nikomu nie przyniosło. Mając jeszcze w pamięci świetny serial HBO Boardwalk Empire i kreację Capone, w którego wcielił się Stephen Graham, tym bardziej dramatyczny staje się odbiór tej postaci w tym odcinku.
Wracając natomiast do karykatury cytatu, to trzeba kolejny raz wspomnieć o największej bolączce fabularnej – ogromnej ingerencji bohaterów w historię, która de facto nie kończy się żadnymi konsekwencjami w przyszłości. Dodając do tego kilka słów nieopacznie wypowiedzianych przez profesora Steina do swej młodszej wersji i konsekwencji jakie to zrodziło, mamy twardy dowód na to, że scenarzyści robią w tej kwestii ciągle z widza idiotę.
A czy odcinek był zły? Tu zdecydowanie należy pochwalić Legendy, ponieważ w obecnym sezonie być może był to najlepszy do tej pory epizod, jeśli nie najlepszy w ogóle. Po raz kolejny była to okazja do zaprezentowania mnóstwa nawiązań popkulturowych z legendarnym filmem Nietykalni na czele. Twórcom mimo wszystko udało się nawet nieźle pokazać klimat jednego z ciekawszych okresów w historii Stanów Zjednoczonych, skupiając się na konkretnym wątku – zatrzymania największego (bynajmniej nie wzrostem) gangstera tamtych czasów. Smaczku całej historii dodawał fakt, że namieszać w tej kwestii postanowił Damien Darhk, Eobard Thawne oraz, co z pewnością zaskoczyło wielu widzów, dawno niewidziany Malcom Merylin. Te trio zdecydowane dało się we znaki załodze Waveridera robiąc przy tym kolejny krok do zrealizowania planu Thawne’a – kompletnej zmiany linii czasowej. Starcie z nimi pokazało, że bohaterowie mówiący o sobie Legendy, nie są jeszcze gotowi do podjęcia z nimi walki jak równy z równym. Nie bez tego, który rozpoczął ich wielką przygodę – Ripa Huntera, którego szuka również Eobard Thawne.
W tym gąszczu wielu pierwszoplanowych bohaterów (albo antybohaterów) wybijał się wyjątkowo na pierwszy plan wątek Micka Rory’ego i jego walki z demonem przeszłości, którym był nikt inny jak jego przyjaciel Leonard Snart. Widmo Captaina Colda próbowało być niejako głosem dawnego Heatwave’a, który nie myślał o niczym innym jak tylko o niszczeniu wszystkiego, co spotyka na swej drodze. Dużą rolę w odepchnięciu na zawsze dawnego Micka odegrała Vixen. Pomiędzy tą dwójką zaskakująco zawiązuje się bliższa relacja, co wyjątkowo może być całkiem interesującym pomysłem na wiecznie niezadowolonego, chadzającego swoimi ścieżkami Micka.
Tak jak w innych produkcjach stacji The CW, tak i tutaj mieliśmy w finale połowy sezonu ciekawy cliffhanger z powracającą postacią. Jeszcze bardziej interesujące było to, gdzie spotkaiśmy Ripa Huntera – jako reżysera filmu, który opowiada o… Ripie Hunterze. W tym przypadku naturalnie trudno nawet dociec o co w tym wszystkim chodzi, choć jednego można być pewien – lider całego zespołu podróżników w czasie wkrótce powróci na swoje miejsce.
Podsumowując – drugi sezon Legends of Tomorrow jest zdecydowanie lepszy niż pierwszy. Co więcej, niekoniecznie możemy dziś powiedzieć o tej produkcji, jako tej najsłabszej z całego Arrowerse. Twórcy zaczęli wykorzystywać potencjał możliwości, jakie oferuje ta historia, a przy tym trochę lepiej przywiązywać się do pisania sensowniejszych scenariuszy. Idealnie oczywiście nie ma, ale serial na dzień dzisiejszy stanowi naprawdę niezłą rozrywkę, zwłaszcza jak na wiele kwestii przymknie się oko.
Źródło: zdjęcie główne: The CW
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat