„Legends”: sezon 1, odcinek 6 – recenzja
Nie można odmówić Legends potencjału i czasem niezłych pomysłów, ale realizacja niektórych strasznie kuleje.
Nie można odmówić Legends potencjału i czasem niezłych pomysłów, ale realizacja niektórych strasznie kuleje.
Legends w 6. odcinku chce wyraźnie udowodnić, że już tutaj nie zobaczymy jakichś samodzielnych spraw i fabuła w pełni skupi się na Martinie Odumie (Sean Bean) oraz jego tajemniczej przeszłości. Teraz, gdy bohater trafia na trop intrygi, trzeba przyznać, że opowiadania historia nabrała tempa. Dynamizm jest bardzo duży, dzieje się sporo i na nudę narzekać zdecydowanie nie można. Problemem jest to, co dotychczas - wtórność. Nic tutaj nie zachwyca ani oryginalnością, ani ciekawym odtworzeniem schematów gatunku. Przez to wrażenie jest nie najlepsze, bo Legends po prostu marnuje potencjał, gdyż ta opowieść, nawet oparta na kliszach, w lepszych rękach stałaby się bardziej interesującym serialem.
Wątek Martina z więźniem jest niezły, ale zbyt dużo tutaj gigantycznych banałów. Bezproblemowa próba wywiezienia go ze szpitala, gdzie winien być on pod strażą, czy też fakt, że nikt nie nawet próbował Martina obudzić, jest nieporozumieniem. Najgorzej jednak jest w finałowym starciu w chatce. Twórcy Legends każą widzom wierzyć, że przeciwnikami Martina są doświadczeni zawodowcy, ale ich podejście do ataku jest niedorzeczne. Każdy sobie sam, bez wsparcia drugiej osoby wchodzi po to, by Martin miał jak najłatwiejsze zadanie. Ten budynek nie posiadał kilkunastu wejść, aby miała mieć miejsce taka sytuacja. Karygodnym absurdem jest już sama końcówka ze snajperem - tak głupie zagrania jedynie pogrążają ten serial. Martin nie pomyślał, że mogą mieć zabezpieczenie z daleka, a jego więzień, który już zgodził się współpracować (i raczej szczere to było), nie wie, jak pracują jego ludzie? Tak się nie robi.
[video-browser playlist="633259" suggest=""]
Źle jest też w intrydze związanej z Martinem, bo ona w ogóle nie zaskakuje. Odkrywanie jego tajemnicy powinno emocjonować, a każdy kolejny element układanki winien być niespodzianką. Tutaj wszystko jest tworzone po linii najmniejszego oporu i oparte na okrutnie ogranych kliszach, począwszy od żony i jej zachowania, skończywszy na fakcie, że siedzi w tym szef Martina. Twórcy Legends odzierają swój serial z najważniejszych cech gatunku, które mogłyby zapewnić widzom emocje i wrażenia.
Czytaj również: "Prawdziwy geniusz" - powstaje serial oparty na filmie
Legends to serial bardzo przeciętny, momentami wręcz banalny i wyraźnie niedopracowany. Ogląda się go nieźle tylko i wyłącznie dzięki Seanowi Beanowi, który zasługuje na o wiele lepszy materiał.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat