Legion: sezon 2, odcinek 10 – recenzja
Legion z odcinka na odcinek staje się coraz bardziej mroczny. Można zaryzykować tezę, że w bieżącym epizodzie ciemność osiągnęła swoje apogeum. Ale czy na pewno?
Legion z odcinka na odcinek staje się coraz bardziej mroczny. Można zaryzykować tezę, że w bieżącym epizodzie ciemność osiągnęła swoje apogeum. Ale czy na pewno?
Miłość nas nie uratuje. To my musimy ją ocalić. Bohaterowie serialu już od kilku odcinków w najbardziej kluczowych momentach wymawiają te znaczące słowa. Powtarzane są one w retrospekcjach, przewijają się podczas bieżących wydarzeń. Twórcy dbają, aby widz ich nie zapomniał i zakodował jako przesłanie serialu. Oglądając taki odcinek jak ten, nie ma jednak pewności, czy to rzeczywiście myśl przewodnia Legionu. Być może Sydney wypowiedziała je tylko po to, aby ten idealistyczny światopogląd zestawić z mrokiem i złem, które emanuje z Davida i otacza ją coraz bardziej. Być może te pogodne, optymistyczne momenty pojawiły się w serialu tylko po to, aby zostać rozgniecionymi pod kopytami monstrualnego Minotaura?
Najnowszy epizod jest walką o duszę Davida. Walkę tę toczy zarówno Sydney, jak i sam główny bohater. Początkowa scena, kiedy protagonista pojawia się (wreszcie!) w swoim komiksowym, diabolicznym image’u, to obraz wręcz apokaliptyczny. Scena ta jest wstępem do kolejnych wydarzeń. Dwójka głównych bohaterów staje się ofiarami kuszenia. Sydney ma zwątpić w miłość i odrzucić nadzieję, a David posunąć się do bestialstwa, co finalnie przypieczętuje jego los. Przez całą długość odcinka obserwujemy więc powolny proces deprawacji. Istne danse macabre, zgotowane przez boga zła – Shadow Kinga.
Istota opowieści więc jest klarowna i czytelna. Aby dla widza nie było jednak zbyt kolorowo, twórcy ubierają fabułę w niezliczone ilości surrealizmów, abstraktów, absurdów i grotesk. Po raz kolejny prosta historia nabiera niezwykłego charakteru. Niektóre metafory są jasne, inne bardzo zawoalowane. Przykładowo, minotaur, którego poznaliśmy jako żałosne, pełzające monstrum, teraz nabiera pełni sił i jest potężną bestią. Można więc tę potworność odebrać jako zło drzemiące w zgorzkniałej duszy Melanie, które pod wpływem podszeptów i kolejnych zadr, urosło i eksplodowało z olbrzymią siłą.
Inne parabole są mniej czytelne. Niektóre mają z pewnością jakieś odniesienie do naszej rzeczywistości lub fabuły serialu, inne służą jedynie kontemplacji formy i artystycznemu wyżyciu się twórców. Trudno to nazwać sztuką dla sztuki, ale z pewnością widoczne jest tutaj pewne zachłyśnięcie się formą i używanie treści jako narzędzia do eksperymentów twórczych. Interpretowanie każdego z segmentów może doprowadzić do szaleństwa, także w pewnych przypadkach lepiej wyłączyć logiczne myślenie i zanurzyć się w estetyce. Całe szczęście taki zabieg nie przeszkodzi nam w delektowaniu się opowieścią, bo główne założenia są jasno określone. Motyw przechodzenia na ciemną stronę mocy jest obecny w kulturze i sztuce od wieków. Twórcy Legionu eksploatują ten temat, przerabiając na swoją autorską modłę. Wynikiem tego dostajemy historię starą jak świat, w niezwykłej, a wręcz unikatowej oprawie.
Serial momentami daje nam odpocząć od tej stylistyki, serwując segmenty, które nie angażują tak intelektualnie. Oglądając produkcje o superbohaterach, narzekamy często na dominację akcji. Tutaj, gdy na ekranie pojawia się Kerry, wiemy, że będzie się działo i łakniemy tego jak kania dżdżu. Tym razem dostajemy obszerny segment, w którym przy utworze Jane’s Addiction bohaterka rozprawia się z dziwacznymi mnichami. Pal sześć słabą choreografię – świetna muzyka i dobra praca kamery powodują, że delektujemy się walką, nie zwracając uwagi na to, że nie imponuje ona kreatywnością. Takich motywów jest tutaj jednak jak na lekarstwo. Paradoksalnie, śledząc fabułę Legion, wyczekujemy kolejnych machnięć mieczem/kijem Kerry. W innych superbohaterskich produkcjach z pewnością narzekalibyśmy na nadmiar tego typu segmentów i deficyt bardziej wysublimowanych treści. Cóż, łaska widzów na pstrym koniu jeździ.
Końcówka odcinka daje serialowi niezłego kopa fabularnego. Mimo że stan umysłu Davida wciąż jest nieznany, wiemy już, że Shadow King odzyskał ciało i rozpoczyna realizację swoich sardonicznych planów. Za tydzień wielki finał. Wszyscy bohaterowie znajdują się mniej więcej w tym samym miejscu, także można się spodziewać, że rozstrzygnięcia będą definitywnie. Z pewnością na bieg wydarzeń wpłyną tak ważne motywy, jak brutalne tortury na Oliverze, przejście na ciemną stronę mocy przez Melanie czy Lenny działająca jak na razie w bliżej nieokreślonym interesie.
Oglądając takie odcinki jak omawiany, nie da się oprzeć wrażeniu, że twórcy zanurkowali bardzo głęboko w swoją wizję artystyczną. Odmęty, które dane nam jest obejrzeć, są piękne, unikatowe i imponujące, ale najwyższy czas wynurzyć się, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Dlatego też dobrze, że serial właśnie dobiega końca. Czas na definitywnie zamknięcie tego rozdziału i nowe spojrzenie, ponieważ momentami formuła staje się mało przejrzysta i nieco rozmyta.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat