Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 9 listopada 2023Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name to kolejna odsłona znanej i lubianej serii. Czy coś, co początkowo miało być tylko dodatkiem, wyrosło na pełnoprawną odsłonę? Oceniam dla was.
Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name to kolejna odsłona znanej i lubianej serii. Czy coś, co początkowo miało być tylko dodatkiem, wyrosło na pełnoprawną odsłonę? Oceniam dla was.
Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name (spróbujcie to powiedzieć 10 razy szybko) początkowo miało być tylko dodatkiem do Like a Dragon: Infinite Wealth dziejącym się w trakcie wydarzeń z Yakuza: Like a Dragon, ale opowiadającym o losach oryginalnego protagonisty serii, Kazumy Kiryu. Trochę to brzmi skomplikowanie, ale po pierwsze - jak się zagłębimy w opowieść, to zaczyna mieć coraz więcej sensu a po drugie, witamy w uniwersum Yakuzy, gdzie nic nie jest proste. Przyznam szczerze, że nie była to informacja, która napawała mnie optymizmem, bo o ile mam ogromne zaufanie do studia Ryu Ga Gotoku, to patrząc na to, co stało się na przykład z takim Assassin's Creed Mirage, które też początkowo planowane było jako DLC i biorąc pod uwagę fakt, że nowa część przygód Kiryu powstała bardzo szybko, spowodowało, że podszedłem do tego tytułu z dużą rezerwą i niezbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Zwłaszcza że wiele studiów padło ofiarą chciwości i nieraz dostawaliśmy kosztujące pełną cenę tytuły, które spokojnie można było upchnąć jako DLC.
Uczciwie muszę przyznać, że moje obawy były całkowicie bezpodstawne. Co prawda nie dostajemy tu fabuły tak skomplikowanej i dramatycznej, jak w wielu poprzednich odsłonach, a także brak tu jakichś spektakularnych zwrotów akcji, ale wciąż jest to kawał naprawdę ciekawej opowieści, który nie dość, że jest angażujący i dobrze poprowadzony, to jeszcze po prostu pasuje do całości narracji serii. Historia powiązana jest z Yakuza: Like a Dragon i obejmuje wydarzenia kulminujące rozwiązaniem dwóch największych klanów Yakuzy, Omi i Tojo, oraz to jak, uznawany przez większość za zmarłego, Kiryu został w to wszystko wplątany. Nie jest to, jak wspominałem, ani najbardziej skomplikowana historia, ani też najdłuższa (całość da się skończyć w około 12 godzin lub 20, jeśli liżemy ściany), ale udało się twórcom wepchnąć tam tyle świetnych momentów, że spokojnie jest to nadrobione. W tym czasie dowiemy się, co stało się z Kiryu po sfingowaniu jego śmierci przez organizację Daidoji, poznamy wiele nowych postaci, a nawet zamkniemy kilka wątków, w tym jeden ciągnący się aż od pierwszej odsłony. Choć znane i lubiane postaci takie jak Goro Majima pojawiają się tutaj dosłownie na chwilę, to jest to zrozumiałe, wszak nasz bohater odciął się całkiem od przeszłości. A poza tym nowa ekipa, zarówno protagoniści, jak i antagoniści, też daje radę.
Zdecydowaną większość czasu w butach Kiryu spędzimy w powracającej dzielnicy Sotenbori, wzorowanej na rzeczywistym dystrykcie Dōtonbori, w Osace, choć dane nam będzie zwiedzić także Ijincho w Yokohamie oraz pływające kasyno, które kryje w sobie całą masę wartych odkrycia sekretów. Oprócz głównych zadań fabularnych mamy oczywiście całą masę aktywności pobocznych, wahających się od krótkich opowieści, przez standardowe dla serii mini gry jak rzutki, golf, bilard, hazard, czy wizyty w klubie z hostessami (z przerywnikami live action), a skończywszy na naprawdę dziwnych, jak poszukiwanie... latających pierogów. Nie zabraknie tu też dziwacznego humoru. Krótko mówiąc, Like a Dragon Gaiden odhacza wszystkie możliwe elementy, za które tak znamy i kochamy ten cykl. Nie znalazłem nic, co negatywnie zmieniałoby formułę, albo za bardzo od niej odchodziło. To niesamowite, że seria, która jest już blisko dwie dekady na rynku, jest w stanie utrzymać się naturalnie ewoluując, ale przez większość czasu (parzę na ciebie, Yakuza: Like a Dragon) nie tracąc przy tym swojej specyficznej tożsamości.
Bardzo istotny element Yakuzy od zawsze stanowi walka, nie inaczej jest tym razem. Na szczęście twórcy nie powtórzyli największego, moim zdaniem, błędu popełnionego przy okazji Yakuza: Like a Dragon i mamy tu powrót do korzeni, czyli solidną bijatykę w czasie rzeczywistym, a nie starcia turowe, które pasują do klasycznych JRPG, ale nijak do tej serii. Jak zawsze mamy do dyspozycji kilka stylów walki bohatera, konkretnie dwa. Znany i lubiany styl Yakuzy, który pojawiał się pod tą lub inną nazwą przez wszystkie odsłony, a także zupełnie nowy, naładowany gadżetami styl Agenta. Jest on dość nieortodoksyjny, opierający się na słabszych, acz szybszych i o większym polu rażenia, ciosach, oraz wspomnianych szpiegowskich zabawkach. Nie ukrywam, że miałem kupę frajdy, bawiąc się tym stylem i uważam, że jest ciekawszy z tych dwóch. To powiedziawszy, warto też zaznaczyć, że o ile większość walk na ulicy da się wygrać używając tylko jednego ze styli, tak przy bardziej skomplikowanych walkach z bossami i tych związanych za aktywnościami opcjonalnymi, będziemy musieli dobrze opanować oba z nich i wykorzystać ich potencjał do maksimum. Warto też wspomnieć, że styl Agenta nie jest specjalnie nachalny, jeśli chodzi o używanie gadżetów i wzbogaca walkę, ale nie powoduje, że staje się ona przesadnie udziwniona i odklejona od tego, co już znamy.
Graficznie i muzycznie jest, jak zawsze, bardzo dobrze. Animacje walki są świetne, dynamiczne i klimatyczne, widać, że nowy silnik bardzo służy temu tytułowi. To samo, jeśli chodzi o przerywniki filmowe, które aż kipią od detali. Zdarza się miejscami w samej grze nieco niższa rozdzielczość, ale to głównie na dalszych obiektach tła, modele postaci z drugiej strony są niezwykle szczegółowe i cieszą oko. Co zaś się tyczy muzyki, to gusta są różne, a z racji kulturowych seria Yakuza zawsze była pod tym względem nad wyraz specyficzna. Mnie osobiście bardzo się podoba i sądzę, że gracze, którzy sięgają po tę serię, też doskonale wiedzą czego oczekiwać i nie zawiodą się na tym polu. Nie wypada również nie wspomnieć o jak zawsze znakomitej ekipie aktorów głosowych, która daje z siebie wszystko.
Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name to świetny spin-off, który jest jednocześnie hołdem dla Kazumy Kiryu, ale także po prostu kolejną solidną pozycją w portfolio studia Ryu Ga Gotoku. Czy poleciłbym ją jako dobry punkt startowy dla rozpoczęcia zabawy z tym uniwersum? Nie za bardzo, bo choć nie jest ciężko załapać, o co mniej więcej chodzi, to jednak jeśli ktoś nie grał w poprzednie odsłony, a już zwłaszcza w Yakuza 6 będzie nieco zagubiony i nie zrozumie niektórych wątków. Dla fanów i tych, którzy znają dobrze ten świat, jest to jednak pozycja obowiązkowa i świetne uzupełnienie pewnych fabularnych luk.
PLUSY:
+ wątek fabularny;
+ grafika;
+ ścieżka dźwiękowa;
+ nowy styl walki;
+ gadżety;
+ animacje walki.
MINUSY:
- nieco zmarnowany potencjał jednego wątku fabularnego.
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat