Linia ognia – recenzja filmu
Linia ognia to zrealizowany w starym stylu thriller akcji, który przypomina na każdym kroku, dlaczego warto jest ruszyć z miejsca i nie powielać schematów.

Mocno ograniczony budżet, montaż na poziomie szkolnym, płaskie motywacje bohaterów i na siłę wpisany wątek rodzinny – Linia ognia to kolejny z wielu filmów zapychających biblioteki VOD. Gdyby miał premierę przed erą streamingu, zapewne trafiłby jako płytowy dodatek do czasopism. Reżyserzy Matt Shapira i Chris Covell zaserwowali wyjątkowo schematyczny i słabo zrealizowany thriller, który może się obronić jedynie jako ciekawostka pokazująca, dlaczego sztuka filmowa nie powinna stać w miejscu.
Linia ognia opowiada historię Jacka „Casha” Conry’ego, byłego agenta FBI, który po śmierci żony całkowicie poświęcił się wychowaniu dwóch córek. Jednak emerytura nie jest pisana takim bohaterom jak on. Gdy w niebezpieczeństwie znajduje się siostrzenica dawnej przyjaciółki, Cash rusza jej na pomoc i zostaje wciągnięty w intrygę pełną zagrożeń. Mamy więc połączenie dramatu rodzinnego z thrillerem akcji, opartego na schemacie ucieczki i walki o uratowanie jednej z postaci.
I żebyśmy mieli jasność – nie stawiam przed tego typu kinem wielkich wymagań, skomplikowanych relacji i oscarowego aktorstwa. Zwykle mam sympatię do filmów zrealizowanych za garść dolarów, ale trochę trudniej o zrozumienie, gdy otwierająca scena rozgrywa się na wodzie przy pomocy jachtu i skuterów wodnych. Na to środki się znalazły, ale zabrakło ich na dopracowanie scenariusza i stworzenia sekwencji, która wprowadziłaby widzów znacznie lepiej do świata przedstawionego. Pierwsze trzydzieści minut to czysty chaos – na ekranie przeplatają się cztery, jeszcze niepowiązane ze sobą wątki. Na domiar złego wszystko jest boleśnie generyczne i wywołuje poczucie, że gdzieś to już widzieliśmy.
Dodam, że początkowe strzelaniny wyglądają mocno budżetowo, wręcz kreskówkowo. Wystraszyłem się, że nawet ten element widowiska, będzie trudny do oglądania. Na szczęście z czasem sceny akcji nieco się rozkręcają – i chociaż nie jest to w żadnym wypadku John Wick, to jednak szczególnie w akcie trzecim, nie ma wstydu w tym elemencie.
Problem polega na tym, że żadna z postaci nie wychodzi poza podręcznikowe wzorce thrillera w najprostszej formie. David A.R. White jako Cash sprawdza się w scenach rodzinnych – potrafi usmażyć naleśniki córkom, spakować im plecaki na weekendowy wyjazd – ale gdy pojawia się ktoś zagrożony, nie waha się ani chwili. Wystarczy jedno spojrzenie na pokój córek, by podkreślić jego refleksję na temat ryzyka, ale doskonale wiemy, że musi ruszyć do starcia ze złoczyńcami. A jednym z nich jest Josef grany przez Jasona Patrica, mogący śmiało kręcić wąsem, gdyby go tylko miał. Jednowymiarowa postać, której rola sprowadza się najczęściej do odbierania telefonów od bossa i dzwonienia do swoich pomagierów, którzy dla podkreślenia swojej złowieszczości, odstrzeliwują każdego, kto stanie im na drodze. Postacie to chodzące karykatury — i mogłoby to jeszcze działać, gdyby Linia ognia trzymała się pulpowej konwencji. Problem w tym, że film gra to wszystko na poważnie, co tylko pogłębia jego słabości.
Wątek rodzinny to najlepiej przygotowana część filmu, ale przeplatanie go z resztą materiału wypada sztucznie. Nie pomaga ckliwa muzyka i brak szczerości w relacjach – wszystko jest wykalkulowane, aż po obowiązkowy wątek romantyczny między Cashem a siostrzenicą przyjaciółki, który pojawia się dosłownie po kilku minutach znajomości. Wybaczcie spoiler, ale nikt nie będzie nim zaskoczony – to po prostu kolejny punkt do odhaczenia. I właśnie w tym tkwi problem. Jeśli ktoś narzeka, że dzisiejsze kino nie jest już takie jak dawniej, niech zobaczy Linię ognia. Dowiecie się, dlaczego to niebezpieczne, aby filmy pod względem fabularnym i gatunkowym stały w miejscu. Aby doświadczony chłop z bronią znowu był niezniszczalny, nieustraszony i nęcący dla kobiet.
A jeśli kusi Was seans tylko ze względu na obecność Cub’y Goodinga Jr. w obsadzie, to lepiej sobie odpuśćcie. Jego rola jest całkowicie zbędna, bardziej przeszkadza, niż wnosi cokolwiek do fabuły. Aktor sprawia wrażenie, jakby pojawił się wyłącznie po odbiór czeku. Zabawnie wypada to w kontekście plakatu, który prezentując taką, a nie inną pozę aktora, zdaje się nawiązywać do jego dawnych, dobrze pamiętanych ról. Tymczasem w samym filmie aktor wygląda zupełnie inaczej, nie budzi powagi i w żadnym momencie nie przypomina tego, co chciano sprzedać nam na etapie promocji. Plakat zresztą sam w sobie stawia na tani sentyment: ma przywoływać czasy, gdy „kino akcji było lepsze”, więc nie zabrakło na nim obowiązkowej bohaterki w bikini.
Linia ognia to kolejny film z wielu. Moim zdaniem jedyny powód, by po niego sięgnąć, to chęć zobaczenia, jak wyglądałoby współczesne kino, gdyby w latach 80. i 90. zatrzymał się czas i wciąż dostawalibyśmy te same ograne schematy.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1985, kończy 40 lat

