Lobo: Portret Bękarta - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 15 października 2025Lobo powraca! Tym razem w kompaktowym wydaniu. Czy tak upakowana opowieść, na którą składają się trzy historie, jest dobrym wyborem dla czytelnika?
naEkranie.pl
W wieloświecie DC Comics, zaludnionym przez legion bohaterów w napierśnikach i pelerynach, stojących na straży sprawiedliwości i porządku, pojawienie się postaci tak skrajnie odmiennej jak Lobo musiało wywołać trzęsienie ziemi. A Portret Bękarta, zebrany teraz w formacie DC Compact przez wydawnictwo Egmont, to nie tyle opowieść, co manifest. Manifest anarchii, czarnego humoru i artystycznej niepowściągliwości, który od momentu swojego debiutu w latach 90. zdążył obrosnąć legendą. To właśnie ta kultowa, trzyzeszytowa saga autorstwa duetu Keith Giffen i Alan Grant, z wizualnym tsunami autorstwa Simona Bisleya, trafia do rąk polskich czytelników w formie, która – w przeciwieństwie do swojego głównego bohatera – jest niezwykle przystępna i atrakcyjna.
Ostatni Czarnianin, czyli Bóg Chaosu w Kosmosie
Fabuła Lobo: Portret Bękarta jest, na pozór, prosta. Lobo, tytułowy „bękart” i ostatni ocalały z rasy Czarnian, to najemny zabójca, kosmiczny łowca głów obdarzony nieśmiertelnością i siłą pozwalającą mu rywalizować z samym Supermanem. Jednak to nie moce czynią z niego ikonę, ale jego absolutnie anarchistyczna natura. Lobo nie kieruje się żadnym kodeksem moralnym poza własnym, kapryśnym widzimisię, które zazwyczaj prowadzi do niewyobrażalnych zniszczeń i krwawych jatek. Akcja komiksu prowadzi go przez klasyczne dla niego zadania: transport niebezpiecznego więźnia, załatwianie osobistych porachunków i generowanie czystego, niekontrolowanego chaosu. Giffen i Grant nie próbują jednak budować skomplikowanej intrygi. Fabuła jest tu jedynie pretekstem, szkieletem, na którym autorzy wieszają esencję postaci. Lobo to antybohater w najczystszej postaci – narcystyczny, brutalny, samolubny i uwielbiający każdą sekundę swojego istnienia. Jego bezwzględność nie jest jednak ponura; jest przeplatana tak grubą warstwą czarnego humoru, że czytelnik nieustannie balansuje między obrzydzeniem a niepohamowanym śmiechem. To właśnie ten dysonans stanowi o geniuszu narracji. Świat przedstawiony nie ma litości dla nikogo, a Lobo jest jego żywym ucieleśnieniem – siłą natury, która nie pyta o zgodę, tylko przechodzi do porządku dziennego, pozostawiając za sobą stosy ciał i szczątki planet.
Portret Bękarta to w równym stopniu komiks akcji, co komedii. Jednak jest to komedia specyficznego rodzaju, balansująca na cienkiej granicy między groteską a obrzydzeniem. Keith Giffen i Alan Grant przeplatają sceny totalnej destrukcji tekstami pełnymi sarkazmu, przekleństw i żartów sytuacyjnych. Lobo nie jest niemy; jest gadatliwym, sarkastycznym brutalem, który komentuje swoją rzeź niczym stand-uper podczas krwawego spektaklu.
EgmontNarracja jest nasycona odniesieniami do popkultury, autoironią i absurdalnymi scenami, które podważają powagę całego uniwersum superbohaterów. W tym świecie nic nie jest święte, a każda próba narzucenia jakiejkolwiek logiki czy patosu kończy się krwawym żartem. Ten specyficzny humor jest filtrem, przez który postrzegana jest cała brutalność. To on sprawia, że Lobo: Portret Bękarta nie jest jedynie pustą, wulgarną paplaniną, ale inteligentną, choć ekstremalnie niegrzeczną, dekonstrukcją gatunku. Dla czytelników znudzonych klasycznymi opowieściami o herosach, ten komiks będzie jak łyk świeżego, choć skażonego, powietrza.
Wizualny szał Simona Bisleya
Jeśli scenariusz Giffena i Granta jest kręgosłupem Portretu Bękarta, to oszałamiające, ekspresyjne ilustracje Simona Bisleya są jego mięśniami, skórą i rozlaną na wierzchu krwią. To właśnie styl Bisleya stał się wizualnym synonimem Lobo i jednym z najważniejszych elementów, które zapadają w pamięć. Jego rysunki są surowe, gęste od detali, celowo przerysowane i noszące znamiona karykatury, ale jednocześnie niesamowicie wyraziste i dynamiczne. Bisley nie rysuje, on masakruje kartę komiksu. Jego Lobo to potworna, muskularna masa z dzikim spojrzeniem i sarkastycznym uśmieszkiem. Każdy mięsień jest naprężony, każda blizna opowiada historię, a w tle rozgrywają się wizualne festyny przemocy i destrukcji. Artysta mistrzowsko operuje kolorem – paleta jest wyrazista, kontrasty są ostre, a czerwień krwi niemal wibruje na stronie. Ta oprawa graficzna nie jest jedynie ilustracją dla tekstu; jest jego pełnoprawnym współtwórcą. Idealnie oddaje ducha opowieści: anarchię, groteskę i brutalność, które idą w parze z ironią i poczuciem humoru tak czarnym, jak przestrzeń kosmiczna. To malarskie, niemal heavy metalowe podejście do komiksu nadaje Portretowi Bękarta niepowtarzalny klimat.
naEkranie.plWydanie DC Compact – moc w małym formacie
Wydawnictwo Egmont zadbało, aby to kultowe dzieło trafiło do polskich czytelników w jak najlepszej formie. Wydanie w serii DC Compact to strzał w dziesiątkę. Poręczny, kieszonkowy format (ok. 142x216 mm) z miękką oprawą sprawia, że komiks jest nie tylko atrakcyjny cenowo (około 40 złotych za ponad 200 stron), ale też wygodny w czytaniu i przechowywaniu. Należy również docenić wierne i dopasowane do charakteru postaci tłumaczenie Michała Zdrojewskiego, które znakomicie oddaje sarkastyczny, dosadny i pełen slangu język głównego bohatera. To wydanie pozwala zarówno starym wyjadaczom przypomnieć sobie, jak zrodziła się legenda, jak i nowym czytelnikom bezboleśnie (choć sam Lobo na pewno zadałby ból) wejść w posiadanie tego komiksowego Graala.
Dla kogo jest ten Portret?
Największą siłą Portretu Bękarta jest jego bezkompromisowość. To komiks, który nie schodzi ze swojej drogi, nie próbuje się podlizać ani tłumaczyć. Jego mocne strony – oryginalność, szalony humor i ikoniczna grafika – są jednocześnie jego głównym ograniczeniem. Brutalność, wulgarność i groteskowe przerysowanie z pewnością nie przypadną do gustu każdemu. Dla czytelników preferujących tradycyjne opowieści o Supermanie czy Wonder Woman, wizyta w umyśle Lobo może być szokującym doświadczeniem. Chaotyczna narracja i celowe przesadzenie mogą też utrudnić odbiór osobom nieprzyzwyczajonym do tak ekstremalnej formy rozrywki. Jednak dla tych, którzy szukają czegoś zupełnie innego, którzy cenią sobie czarny humor, antybohaterów bez skrupułów i artystyczną odwagę, Portret Bękarta to pozycja absolutnie obowiązkowa. To więcej niż komiks – to artefakt określonej epoki, lat 90., gdy w amerykańskim komiksie chętnie przekraczano granice dobrego smaku w imię artystycznej swobody i świeżości.
Zapewne część z Was, tak jak i ja już w przeszłości zetknęła się z Ostatnim Czernianinem, Lobo powraca oraz Paramilitarnym świętami specjalnymi, a więc pierwszymi seriami z Lobo, które ukazały się w naszym kraju, tym razem mamy to wszystko w jednym tomie, który, choć jest i przystępny cenowo i w doskonałym wydaniu, ma jednak całkiem istotną wadę. Liternictwo w albumie nie jest tak wielkie, jak byśmy na to liczyli, a może już mój wzrok niedomaga? W każdym razie sięgając po Lobo: Portret Bękarta miejcie na uwadze, że rozmiar literek może Was zaskoczyć – ale taką płaci się cenę za kompaktowe wydanie ulubionych serii komiksowych i ja się z tym godzę.
Poznaj recenzenta
Michał Czubak
naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1987, kończy 38 lat
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1991, kończy 34 lat
ur. 1947, kończy 78 lat
ur. 1967, kończy 58 lat
Lekkie TOP 10