Mayday - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 10 stycznia 2020Mayday to polska komedia inspirowaną popularną na całym świecie sztuką teatralną. Czy wyszło tak zabawnie, jak się zapowiada? Oceniam bez spoilerów.
Mayday to polska komedia inspirowaną popularną na całym świecie sztuką teatralną. Czy wyszło tak zabawnie, jak się zapowiada? Oceniam bez spoilerów.
W ostatniej dekadzie praktycznie powstawały jedynie polskie komedie romantyczne. Czy ktoś pamięta dobre komedie, które nie były osadzone w tym podgatunku? Mayday wychodzi naprzeciw oczekiwaniom tego typu kina i choć relacja Janka ze swoimi dwiema żonami jest kluczowa, nie jest to komedia romantyczna, a szalona komedia sytuacyjna, w której historia i humor odgrywają kluczowe role, nie miłość i happy end.
Nawet jeśli nie znacie sztuki, którą ten film jest luźno inspirowany, fabularnie nie jest to nic skomplikowanego. Ogólny koncept jest znany na bazie zwiastuna, więc możemy doskonale wysnuć wnioski, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. To po prostu oczywiste rozwiązanie, które tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia dla odbioru, bo liczy się droga do tego celu, a ta jest pełna szalonych wydarzeń, które choć są proste i trafne, prowadzone są tak sprawnie, że trudno byłoby oczekiwać tego po polskiej komedii pomyłek. Na tym bowiem opiera się ta fabuła, w której punktem wyjścia jest właśnie taka pomyłka rozpoczynająca lawinę wydarzeń - takich, w których Janek zaczyna coraz bardziej się motać, stąpając wręcz na granicy utraty wszystkiego, co ma, na rzecz prawdy o dwóch żonach.
Sam Akina to amerykański reżyser, którego widzowie znają z Planety singli 2 oraz 3, więc wiemy, że jak mało kto w polskim kinie rozrywkowym czuje on publiczność i ich oczekiwania. To doskonale udowadnia Mayday, ponieważ film rozkręca się z minuty na minutę i humor zaczyna coraz bardziej trafiać w czułe punkty. Wyczucie komediowe reżysera jest idealne, więc nawet jeśli widzimy gagi proste, dość znane z różnych gatunkowych produkcji, są one wyegzekwowane tak, że bawią, a niektóre świeże pomysły nie raz potrafią rozśmieszyć do łez (scena z szalonym Adamem Woronowiczem!). Nigdy nie sądziłem, że doczekam polskiego filmu, który sprawi, że w recenzji użyję zwrotu "rozśmieszyć do łez", ale ten film nie raz tak dobrze bawi. Akcenty komediowe są rozłożone w sposób pomysłowy i wyczucie trafia w odpowiednie nuty. Sądząc po tym, jak pełna sala rechotała, Sam Akina stworzył coś, co bawi uniwersalnie i to widać podczas seansu, bo wykorzystuje on humor sytuacyjny, a taki przedstawiony w sposób przemyślany, lekki i dopracowany, zawsze będzie bawić. Prowadzi to sprawną rękę, wiedząc, co chce osiągnąć i to sprawdza się zaskakująco dobrze. I nie ma znaczenia tutaj przewidywalność niektórych gagów, które wydają się odgrywane wiele razy w innych filmach, ponieważ aktorzy wyciągają z nich wiele i potrafią rozśmieszyć. Nie jest to humor wysublimowany, jakiś szczególnie ambitny, ale sprawnie trafiający w odpowiednie nuty.
Oczywiście nic by z tego nie było, gdyby nie aktorzy. Piotr Adamczyk i Adam Woronowicz tworzą duet, który od razu widza kupuje i pomimo niezbyt moralnie uczciwych działań tego pierwszego, kibicujemy obu bohaterom bez wahania. Ich chemia przekłada się perfekcyjnie na wiele kapitalnie zagranych komediowo scen, które nie tylko budują świadomość widza, że obaj mają niesamowity talent do bawienia na ekranie, to jeszcze świetnie się dogrywają emocjonalnie. Czuć, że obaj kapitalnie się bawili i dlatego można dostrzec w tym wiele luzu, dystansu oraz zabawy konwencją (znane gagi przedstawione w nowej formie i wymieszane ze świeżymi pomysłami). Na pewno nie jeden z Was narzekał na Piotra Adamczyka, który swego czasu pojawiał się bardzo często w różnych - czasem lepszych, często gorszych - produkcjach, ale takiej roli jak w Mayday brakowało w jego portfolio od lat. Nie tylko dlatego, że świetnie buduje aspekt komediowy, ma doskonałą chemię z Woronowiczem, ale też z powodu czysto ludzkich, emocjonalnych scen, które obok tych humorystycznych mają miejsce i potrafią tworzyć dobry balans. Chociaż obaj są świetni, to wiele razy Adam Woronowicz kradnie sceny - jego Staszek to postać przekomiczna i utalentowany aktor pokazuje na ekranie, dlaczego powinien częściej dostawać takie role. Do tego strzałem w dziesiątkę okazuje się Andrzej Grabowski w roli gliny, który odstaje od tego, czego można byłoby spodziewać się po znanych kreacjach tego aktora, aczkolwiek w jego przypadku gagi mogą pozostawić mieszane odczucia.
Mayday uznaję za jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń w polskim kinie w ostatnich latach. W końcu komedia nieromantyczna, która szczerze bawi, nie wywołuje zażenowania dziwnymi scenami pod product placement (po prawdzie w ogóle takowych nie dostrzegłem, więc jeśli było osadzenie produktu, zostało zrobione z klasą) i pozostawia bardzo dobre wrażenie. Dawno się tak nie uśmiałem w kinie.
Źródło: zdjęcie główne: Kino Świat
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat