Mia i biały lew – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 1 lutego 2019Mia i biały lew to kolejny familijny film o zwierzętach, który można obejrzeć teraz w naszych kinach. Tym razem opowieść skupia się na afrykańskich drapieżnikach, ale w centrum wydarzeń znajduje się również pewna odważna młoda dama.
Mia i biały lew to kolejny familijny film o zwierzętach, który można obejrzeć teraz w naszych kinach. Tym razem opowieść skupia się na afrykańskich drapieżnikach, ale w centrum wydarzeń znajduje się również pewna odważna młoda dama.
Mia, wraz matką, ojcem i młodszym bratem przeprowadza się z Londynu do Południowej Afryki. Tutaj rodzina ma zarządzać farmą wielkich kotów. To właśnie w tym miejscu rodzi się niezwykły biały lew. Charlie – bo tak zostaje nazwany nowy mieszkaniec afrykańskiego gospodarstwa zaprzyjaźnia się z Mią, która ma poważne problemy z aklimatyzacją. Para szybko staje się nierozłączna. Lew jednak dorasta i zaczyna być niebezpieczny dla ludzi. Głowa rodziny, dbając o bezpieczeństwo córki, postanawia sprzedać drapieżnika. Mia nie może się z tym pogodzić. Wkrótce odkrywa ponurą tajemnicę swojej familii. Okazuje się, że wszystkie lwy na farmie są w wielkim niebezpieczeństwie.
Mia et le lion blanc to francuski film przygodowy skierowany do młodych widzów. Obraz ma ekologiczne przesłanie. Pokazuje jak delikatna jest afrykańska fauna i jak destrukcyjne zapędy wobec niej ma człowiek. Film skupia się również na takich wartościach jak rodzina, przyjaźń, szacunek do ludzi i zwierząt, tolerancja. Główna bohaterka ze zbuntowanej nastolatki przeradza się w pewną siebie dziewczynę, która dzięki wielkiej odwadze osiąga sukces. Z tą postacią młodzi ludzie mogą się identyfikować. Film jasno rozgranicza dobro i zło, głośno krytykując tych, którzy nie szanują przyrody. Jego misję i proekologiczne zaangażowanie podkreśla końcówka i komentarz dający młodym widzom dużo do myślenia.
Mia i biały lew nie jest więc filmem o niczym. W odróżnieniu od Pies, który wrócił do domu nie skupia się na rozrywce, a próbuje przekazać pewne wartości. W dość dobitny sposób daje nam do zrozumienia, że to ludzie są odpowiedzialni za cierpienie zwierząt. W niecny proceder, zagrażający życiu lwów, jest zamieszana nawet rodzina głównej bohaterki. W poprawnych politycznie filmach familijnych rzadko kiedy pokazuje się rodzicieli w negatywnym świetle. Tutaj ma to miejsce, choć w końcówce, niektórzy bohaterowie mogą się zrehabilitować.
Film ma ważne przesłanie czy jednak artystycznie też znajduje się na wysokim poziomie? Niestety nie – obraz leży pod względem scenariuszowym i reżyserskim. Mia i biały lew cierpi na wszystkie bolączki współczesnych produkcji familijnych. Momentami jest tak nieudolnie, że znużenie ogarnia zarówno dorosłych, jak i młodych widzów. Postacie nie mają żadnej podbudowy – są płaskie i bezbarwne. Dalszy plan praktycznie nie istnieje – liczy się jedynie Mia i jej rodzina. W drugiej połowie filmu pojawiają się tak olbrzymie dziury logiczne, że nawet dzieci zaczynają kwestionować sens niektórych wydarzeń. Główna bohaterka przemierza wsie, pola i miasta wraz z drapieżnym lwem, a jej rodzice spokojnie piją sobie herbatę. Nikt nie potrafi zatrzymać nastolatki, która niczym Indiana Jones osiąga swój cel.
Uproszczenia fabularne wołają o pomstę do nieba. Twórcy chowają się za ekologicznym przesłaniem, rzucając od czasu do czasu jakąś mądrością. W imię idei, pozwalają opowieści zejść na manowce, a pod koniec zupełnie rozejść się w szwach. Co gorsza, historia prawie całkowicie pozbawiona jest humoru. Jeśli takowy się pojawia, to ma charakter „dobranockowy”. Znamienne jest to, że w kinie podczas seansu śmiech unosił się tylko w momentach, gdy na ekranie lew coś przewrócił, pogryzł czy zjadł. Oczywistym jest fakt, że w produkcjach familijnych scenariusz musi być skrojony pod młodych widzów, ale twórcy zdecydowanie potraktowali dzieci po macoszemu, bagatelizując ich inteligencję i gust.
Fabularnie opowieść leży – to jedna z gorszych produkcji dla całej rodziny pod tym względem. Całe szczęście Mia i lew broni się w kwestiach audiowizualnych. Historia o Afryce nie może obejść się bez pięknych zdjęć plenerowych. Takowe przepełniają film, choć nie ma ich w nadmiarze. Nieco słabiej wypadają sceny ze zwierzętami. Biały lew jest tutaj w centrum akcji. Segmenty z jego udziałem opierają się na treserskich sztuczkach. Charlie wskakuje na stół, Charlie przytula Mię, Charlie gra w piłkę. Trzeba pochwalić twórców za to, że udało im się nakręcić film z prawdziwymi, dzikimi zwierzętami, ale można było je fabularnie zagospodarować nieco sprawniej. Nie zmienia to faktu, że miło patrzy się na słodkiego kociaka, hasającego sobie radośnie wraz z główną bohaterką.
Na koniec warto powiedzieć kilka słów o aktorach występujących w tym obrazie. Z pewnością większość widzów kojarzy artystkę wcielającą się w matkę Mii. Mélanie Laurent wystąpiła między innymi w Inglourious Basterds Quentin Tarantino. Tutaj jednak nawet nie próbowała zaangażować się aktorsko. To samo dotyczy pozostałych wykonawców. Daniah De Villiers portretująca główną bohaterkę, również za bardzo się nie postarała, a szkoda, bo będąc na pierwszym planie, mogła lepiej wykorzystać ten ważny moment w swojej karierze. Czarę goryczy przepełnia polski dubbing, który woła o pomstę do nieba. Wyjątkowo źle się tego słucha.
Mia i biały lew to słaby film na ważny temat. Warto go obejrzeć, aby dowiedzieć się, w jak wielkim zagrożeniu są lwy we współczesnym świecie. Myślę, że mało kto zdaje sobie sprawę, że zwierzęta te znajdują się w przededniu wyginięcia. Wszystko to za sprawą ludzi, którzy urządzają polowanie dla własnej przyjemności. Ten temat zdecydowanie zasługuje na poważne ujęcie. Niestety Mia i biały lew takowym nie jest.
Źródło: zdjęcie główne: Canal+
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat