Tom Cruise w biegu pokonuje kolejne kilometry, pomysłowe sekwencje akcji się nie kończą, a do tego prawie każda postać ma w tej historii istotną rolę do odegrania. Mission: Impossible Dead Reckoning – Part 1 jest niemal doskonałym przepisem na udany letni blockbuster. Dostajemy świetną realizację, dobre aktorstwo i pomysłową intrygę, która jednocześnie stanowi aktualny komentarz dotyczący rozwoju Sztucznej Inteligencji – przyznam, że był to koncept budzący moje obawy przed premierą. I chociaż w filmie wiele mówi się o maszynie nazwanej Byt, to jest w tej opowieści też zadziwiająco dużo o człowieku. Starcie tych dwóch sił wypada bardzo przekonująco, tym bardziej że Ethan Hunt i jego ekipa nie mieli jeszcze do czynienia z wrogiem tak nieuchwytnym i niemieszczącym się w kategoriach pojmowania. Walczą z algorytmem, który w sekundę potrafi wykonać biliardy obliczeń. Mimo to pomysły Christophera McQuarrie'a nie uderzają w zbyteczną przesadę, a całość utrzymana jest w konwencji serii. Nowe Mission: Impossible nie będzie rewolucją, ale jak najbardziej ewolucją twórczości McQuarrie'a, który – podobnie jak w części zatytułowanej Fallout – łączy spektakularne widowisko z naprawdę mądrym scenariuszem. Jasne, pojawią się zarzuty i narzekanie na dłużyzny i to, że czasami bohaterowie mówią za dużo, ale takie są uroki tej serii. Moim zdaniem widać ogromną precyzję w rozłożonych akcentach – nawet jeśli przez kwadrans bohaterowie analizują problem związany z Bytem, to zaraz potem drugie tyle czasu przeznaczają na ekranową rozwałkę na najwyższym poziomie.
fot. EW.com
Mamy do czynienia z widowiskiem o długim, ale uzasadnionym metrażu. Dzięki temu można było poświęcić sporo czasu choćby na scenę otwierającą, która w skuteczny i obrazowy sposób pokazuje nam główne zagrożenie. W niej niemały udział ma Marcin Dorociński, co jest godne podkreślenia, bo Polacy nieczęsto mają okazję wprowadzać widzów do najlepszych akcyjniaków roku. Jest też czas na eksplorowanie wątków związanych z przeszłością Ethana Hunta, pogłębienie zasady funkcjonowania różnych frakcji i na koniec – podkreślenie budowanych od pierwszej części więzi między postaciami. Można powiedzieć, że Szybcy i wściekli opakowali swoją legendę wartościami rodzinnymi, a Mission: Impossible pokazuje, jak cenna jest prawdziwa przyjaźń. Dostajemy sporo sprawdzonych motywów, więc nadal mamy do czynienia z dobrze znaną nam serią. Na szczęście każdy taki element jest na swój sposób przetwarzany. Twórcy starali się, aby zrobić z nimi coś nowego, żeby widzowie nie mieli poczucia powtarzalności. Jest więc świetna muzyka i ciągłe komplikacje związane z tym, komu bohaterowie mogą zaufać, a komu nie. Do tego dochodzi eksplorowanie przeszłości Hunta za sprawą postaci Gabriela, granego przez Esaia Moralesa. To pokazuje, że w tej prawie trzydziestoletniej serii wciąż jest dużo do opowiedzenia i pokazania. Świetnie wpisuje się w to także postać Grace, która została bardzo ciekawie przedstawiona. Hayley Atwell wciela się w kogoś z innego świata – złodziejkę zazwyczaj działającą po cichu. Niestety wydarzenia pchają ją w kierunku strzelanin i pościgów samochodowych (sekwencja w Rzymie zrealizowana została z ogromnym ładunkiem kreatywności). Kobieta musi więc wykonywać  zadania, które być może dla ludzi z IMF są chlebem powszednim, ale w niej budzą strach i wywołują dużą presję, co jest świetnie ograne przez aktorkę. Jeśli zaś chodzi o kaskaderskie popisy, to trudno będzie znaleźć inną serię, która z filmu na film tak skutecznie podnosi poprzeczkę – w tym miejscu muszę wspomnieć segment z akcją w pociągu. Kiedy wydawało mi się, że sceny akcji stają się powtarzalne lub schematyczne, to twórcy dorzucali do pieca, a moje wątpliwości ulatywały szybciej niż lecące w przepaść wagony. Swoją drogą – ten rok jest niesamowity, jeśli chodzi o sceny akcji nakręcone w stolicy Włoch. Przed Tomem Cruisem te same lokacje niszczone były przez Vina Diesla i jego rodzinę. W obu przypadkach wyszło kapitalnie! Nie wiecie, gdzie wybrać się na wakacje? Może warto odwiedzić Rzym i zobaczyć Schody Hiszpańskie, póki jeszcze Hollywood nie rozebrało ich do ostatniej cegły?
fot. materiały prasowe
+7 więcej
Dead Reckonigng to pierwsza część nowej historii w serii. Być może niektórzy widzowie będą mieć wątpliwości, czy ta intryga potrzebuje aż tyle czasu. Jestem po stronie tych, którzy akceptują takie rozwiązanie, bo uważam, że jest tu jeszcze sporo materiału do opowiedzenia. Film kończy się w świetnym stylu, charakterystycznym dla serii, i jednocześnie bardzo dobrze wprowadza nas do kontynuacji. A nawet jeśli ktoś odpuści sobie drugą część, to nie będzie miał poczucia niedosytu, bo wszystko zamknięto w bardzo satysfakcjonujący sposób. W najnowszej odsłonie Mission: Impossible stawka jest wysoka i wciąż rośnie wraz z czasem trwania filmu. Nadal obecny jest niebanalny i świadomy humor, który w serii pojawia się od części Ghost Protocol. I chociaż tym razem jest nieco mniej gadżetów, to twórcy wiedzą, kiedy spuścić trochę z tonu i dać bohaterom się pobawić. Doskonale pokazuje to motyw pogoni za cennym przedmiotem, który jest przecież utartym konceptem. Na szczęście scenarzyści rozumieją zasady gatunkowe, dzięki czemu przetworzyli tropy thrillera szpiegowskiego na coś znacznie więcej. Z filmu bije pasja do kina. Jestem przekonany, że po każdym udanym wyczynie kaskaderskim duża część ekipy czuła się być może zmęczona, ale na pewno dziko usatysfakcjonowana. I to uczucie udziela się też widzom w trakcie oglądania. Czujemy dobitnie, że kino powstało po to, żeby Tom Cruise mógł zostać sfilmowany, gdy skacze z motocykla w przepaść, a następnie rozwija swój spadochron.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj