Narzeczony na niby – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 12 stycznia 2018Polskie komedie romantyczne to w większości przypadków koszmar, którego nie da się oglądać. Narzeczony na niby nie należy do tej grupy, ale do hitów gatunku też nie można go przypisać.
Polskie komedie romantyczne to w większości przypadków koszmar, którego nie da się oglądać. Narzeczony na niby nie należy do tej grupy, ale do hitów gatunku też nie można go przypisać.
Narzeczony na niby to komedia romantyczna sztywno rozgrywana według gatunkowych schematów. Nie ma tu miejsca na fabularne zaskoczenia, niespodzianki, zabawę konwencją czy próby jej rewolucji. Bartosz Prokopowicz razem ze scenarzystkami, Katarzyną Sarnowską i Katarzyną Priwieziencew biorą klocki znane z komedii romantycznych i układają je według swojego klucza. Wszystko jest dobrze odmierzone, pojawia się w określonym momencie i ma zapewniać przyjemną rozrywkę. Tylko połowicznie osiągnięto ten efekt.
Nie ma nic złego w umiejętnym odgrywaniu gatunkowych klisz. Dobrze prowadzone mogą stworzyć historię sympatyczną, którą ogląda się przyjemnie i bez bólu głowy. W większości czasu ten efekt udaje się osiągnąć, gdzie każdy klocek jest na swoim miejscu. Czasem jednak pojawiają się problemy scenariuszowe w postaci sztucznych dialogów, które w danej chwili nie pasują, czy zbyt mozolnie inscenizowane sceny, którym brak polotu i naturalności. Tego typu momenty sprawiają, że Narzeczony na niby staje się trochę takim filmem zbyt sztywno trzymającym się określonych ram. Dobra komedia romantyczna musi mieć w sobie lekkość i luz, by to mogło przekonać widza. A czasem jest to zbyt wykalkulowane i film traci ten atut.
Nie oznacza to, że tego kompletnie brakuje. Udaje się wytworzyć sympatyczny urok, dzięki czemu seans mija lekko, przyjemnie i z pozytywnymi emocjami. Głównie dlatego, że nie brakuje w tym serca, które wydaje się w pełni oddane przez Julia Kamińska. To jej główna bohaterka jest tą, która angażuje widza w historię, wzbudza emocje i sprawia, że pomimo błędów i dziwności Kariny, sympatyzujemy jej. To nawet bardziej chodzi o jej ekranową charyzmę i autentyczność, które przykrywają scenariuszowe braki w rozpisaniu postaci czy pewnych niedociągnięć w ukazaniu rodzinnych relacji. Dzięki temu cała historia z jej byłym oraz z chłopakiem na niby staje się przystępną rozrywką, jaką oczekujemy po komedii romantycznej. Dzięki niej można przekonać się do trochę powierzchownie zaprezentowanego wątku miłosnego. To w niej jest wiele dylematu, niepewności i emocji, których w Piotr Stramowski kompletnie nie dostrzegam. Co prawda, rola trochę ociepla jego wizerunek zbudowany w filmach Vegi, ale nie zmienia to faktu, że jego kreacja jest co najwyżej przeciętna.
Nie brakuje w tym wszystkim humoru, który w odróżnieniu od wielu polskich komedii, nie jest oparty na wulgaryzmach czy różnych kloacznych gagach. Ten element dostosowany do uroku budowanego w historii i bardzo organicznie z tego się wywodzi. Jest tutaj trochę humoru sytuacyjnego, nie brak też solidnych gagów w dialogach. Tym bardziej szkoda, że jeden jest takim przykładem odgrzewania schematu w sposób bardzo nieumiejętny, czyli gag związany z niepewnością odnośnie do orientacji seksualnej pana młodego. Tu nawet nie chodzi o to, że to oklepany motyw, ale raczej dość sztucznie zaprezentowany. Tak oparty na wykalkulowanych oczywistościach, które nie są w stanie dobrze rozbawić. Nie ma w tym płynności i naturalności, by można było się zaśmiać. Pierwsze skrzypce w kwestii humoru odgrywa Piotr Adamczyk w roli bardzo dziwacznego reżysera, często używającego języka angielskiego. Jest to postać, która może wzbudzić najbardziej mieszane odczucia. Z jednej strony Adamczyk gra kogoś, z kim go nie kojarzymy: pusty kobieciarz, egocentryczny, zadufany i dziwaczny. Wychodzi to nawet fajnie. Z drugiej strony, nie wszystkie jego zachowania śmieszą. Czasem jest to dość siermiężnie realizowane, przez co wywołuje to efekt odwrotny od zamierzonego. Tak jakby Prokopowicz chciał rozbawić w danej scenie, ale nie dostrzegł podczas reżyserii niedociągnięć realizacyjnych, gdzie nie działa to tak, jak trzeba. Mnie w większości Adamczyk kupił tą dziwnością i parę razy potrafił solidnie rozśmieszyć. Zarazem ten film nie rozbawia do łez jak największe polskie hity gatunku z ostatnich lat. Tak raczej umiarkowanie i z sensem.
Narzeczony na niby nie schodzi poniżej określonego poziomu, oferując rozrywkę przyjemną i pozytywną. Taką na jeden raz, gdzie można się uśmiechnąć i obejrzeć bez większego problemu. Trochę szkoda w tym Julii Kamińskiej, która daje z siebie o wiele więcej, niż ten scenariusz oferuje. Ma ten film jakiś urok, który czyni go przyjemniejszą rozrywką, niż mógłbym oczekiwać. Bez szału, ale ogląda się poprawnie.
Źródło: zdjęcie główne: Ola Grochowska
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat