Nie z tego świata – 07×23
Ostateczna walka z Lewiatanami za nami! Nie obyło się też bez sentymentalnego pożegnania i kolejnego cliffhengera. Mimo to, finał nie był nie z tego świata.
Ostateczna walka z Lewiatanami za nami! Nie obyło się też bez sentymentalnego pożegnania i kolejnego cliffhengera. Mimo to, finał nie był nie z tego świata.
Recenzja zawiera spoilery z finałowego odcinka siódmego sezonu Supernatural
Jest już tradycją, że każdy finał Supernatural (poza finałem 1 sezonu) rozpoczynany jest od nieśmiertelnych dźwięków „Carry On My Wayward Son” zespołu Kansas, które przyprawiają widza o przyjemne ciarki na plecach i uśmiech na twarzy. Tym razem, mieliśmy okazje wysłuchać nieco dłuższą wersję tego utworu oraz delektować się telegraficznym skrótem wydarzeń z obecnego sezonu. Na ekranie widzimy, to co według twórców było najlepsze, czyli odsyłanie aniołów, powitanie Lewiatanów, śmierć Cassa, Bobby’ego oraz wiele innych. I choć dobór scen może budzić wątpliwości, to w połączeniu z głosem Steve’a Welsha dobiegającym z głośników nie ma to praktycznie żadnego znaczenia. Bez wątpienia, jest to jeden z najlepszych momentów finałowego odcinka, jak i całego sezonu.
A historia „Survival of the Fittest” zaczyna się dokładnie tam, gdzie ostatnio została zakończona, a właściwie przerwana akcja. Spotkanie Crowleya z Dickiem „ocieka” wręcz sarkastycznymi docinkami, które świetnie uzupełniają dialog. Zresztą to nic dziwnego, gdyż osobowości obu postaci są niezwykle wyraziste i przejawia się to praktycznie w każdej scenie z ich udziałem. Swoja drogą, te z udziałem Króla Piekła są jednymi z najjaśniejszych w finałowym odcinku. Wyróżniają się na tle innych, nie tylko dobrymi dialogami, ale i trafnym ich umiejscowieniem w odpowiednim momencie. Oczywiście danie tyle czasu antenowego, tak lubianej postaci jest bardzo pozytywnym ruchem, gdyż brakowało tego w poprzednich odcinkach.
[image-browser playlist="602142" suggest=""]©2012 The CW Television Network
Sama fabuła finału była bardzo przeciętna. Nie posiadała fajerwerków, ani zaskoczeń, na miarę tych z poprzednich sezonów. Była przewidywalna z prostego powodu – twórcom jest ciężko wymyśleć coś większego niż walka nieba z pieklę, czyli apokalipsa, której byliśmy świadkami w piątym sezonie. Wszystko co obecnie proponują widzowi jest wtórne. Co prawda, nie brakowało w sezonie przyzwoitych odcinków, takich które bawiły jak dawniej, jeśli jednak zaś chodzi o finał i tą mainstreamową fabułę jest naprawdę przeciętnie. Już nie wspomnę o podchodach i samym pokonaniu Dicka, które zdawało się sprawiać wrażenie niezbyt dopracowanego, tak po względem treści, jak i montażu. Całej scenie brakowało realizmu, wszystko było za proste, zbyt oczywiste. Nawet małe niedopowiedzenie, że boskie bronie mają zazwyczaj kopa, nie zrobiło zakładanego wrażenia. Przez co cliffhanger też okazał się niewiele lepszy od całego odcinka. Aczkolwiek należą się brawa twórcom za pokazanie czyśćca – wypadło zaiste klimatycznie, bardzo w stylu Supernatural.
W „Survival of the Fittest” bardzo denerwowała postać Castiela, która jest irytująca od kilku odcinków. Zdecydowanie się nie sprawdza jako chory psychicznie i nie jest tak przkonujacy jak w roli władczego Boga. Co prawda, ta kreacja doprowadza do kilku zabawnych scen, ale jest to zdecydowanie za mało, żeby minusy całej sytuacji pozostały niezauważalne. Również Bobby wypadł przeciętnie. Zapowiadało się, że jeszcze jako mściwy duch poszaleje trochę i pokaże nam możliwości jakie drzemią w tym wątku, jednak scenarzyści dosyć nieoczekiwanie postanowili zakończyć jego historię. A szkoda. Mimo, że w tym odcinku drugi ojciec braci wypadł przeciętnie, to widziałem potencjał w dalszej roli tej postaci w historii braci Winchesterów.
[image-browser playlist="602143" suggest=""]©2012 The CW Television Network
Na prawie sam koniec, dwa słowa o gwieździe odcinka, za którą chyba już zdążyliśmy się stęsknić. Impala! A dokładnie czarny Chevrolet Impala, rocznik ’67, trzeci brat Winchester, jak się o niej często mawia – tego zdecydowanie nam brakowało. Powróciła i to w wielkim stylu. Przy dynamicznych dźwiękach „Born To Be Wild” z wielkich hukiem powitała tak widzów jak i firmę samego Dicka Romana. Chyba lepszego wejścia nie można było sobie wyobrazić. Aż się łezka zakręciła w oku. Choć było to zaledwie kilkadziesiąt/-set sekund, była to jedna z najlepszych scen finału, która sprawiła, że choć przez chwile, można było poczuć, że stare Supernatural nie umarło.
Finał siódmego już sezonu, trzeba przyznać przekornie, że nie zawiódł. Bo jak mógłby, skoro cały sezon był przeciętny i nie było jakiś wielkich oczekiwań także wobec ostatniego odcinka. Miał momenty i w sumie tyle można o nim dobrego powiedzieć. O reszcie lepiej nie wspominać, bo i po co? Kalać dobre imię Supernatural? Może w następnym sezonie serial się odrodzi, a podobno czekają nas jeszcze dwa. Na jesienną premierę już tak niecierpliwie nie będę czekał, bo to co było naprawdę dobre i emocjonujące, miało swój kres podczas finału poprzedniego sezonu i premiery obecnego. Mimo, to historia braci jeszcze nie upadła tak nisko, żebym przestał ich oglądać, aczkolwiek kierunek, w którym obecnie podąża właściwy nie jest. Wypada mieć nadzieję, że i twórcy zdaja sobie z tego sprawą.
Ocena: 6/10
Źródło: fot. ©2012 The CW Television Network
Poznaj recenzenta
Łukasz AncyperowiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat