

Mam wrażenie, że "Supernatural" ostatnimi czasy „rozmywa się” i próbuje pogodzić kolejne polowania, które jakoby mają zagłuszyć ból duszy starszego Winchestera, z wątkiem przewodnim, czyli owym bólem nierozerwalnie związanym z kainowym brzemieniem. Dzięki temu z jednej strony mamy plus pod postacią ponownie podkreślanej więzi między braćmi, z drugiej minusy – chaos, niedookreślenie, przerysowaną relację króla Piekieł Crowleya z matką wiedźmą i plączącego się po całości Castiela, na którego chyba nikt nie ma sensownego pomysłu. Sam się zamartwia, desperacko próbując znaleźć rozwiązanie problemu i podtrzymać na duchu pogrążającego się w defetyzmie Deana, a Dean – cóż, pogrąża się w defetyzmie. Nie po raz pierwszy zresztą. Dlatego mamy nadzieję, że tak jak bywało przedtem, kierowany przekorą czy niezłomnym uporem, w ostatniej chwili porzuci „poddawanie się” i poderwie do ostatecznej walki. Na razie daje się wieźć (w sposób dosłowny, bo po raz pierwszy od dawna zobaczyliśmy Sama za kierownicą impali) do takiego, a nie innego końca.
Potwór tygodnia, czyli mściwy duch (znowu!), był o tyle niezwykły, że pochodził z dosyć zamierzchłych czasów. Interesujący był również kościół jako miejsce nawiedzenia – okazuje się, że nie wystarczy być pobożnym katolikiem, a nawet księdzem, by uniknąć opętania. Zakonnica z przeszłością wyraźnie miała się ku mężczyźnie po przejściach. W ich rozmowach prócz nuty flirtu pojawiła się koncepcja poświęcenia wyższemu celowi dla zagłuszania własnego bólu, stosowana przez siostrę Mathias, Deana i niegdyś Sama, a więc jak najbardziej dla nich zrozumiała. Spowiedź Deana, chociaż zaplanowana dla sprowokowania mściwego ducha, wypadła mocno i wyraziście – od zabawnego początku do prawdziwych zwierzeń, żalu za utraconymi sposobnościami, tęsknotą za czymś więcej, strachem przed śmiercią, a w podtekście – przed ponownym przeistoczeniem się w demona. Jeśli nawet Dean wierzy w Boga, nie jest pewien, czy Bóg wierzy w niego – bardzo podobne, choć bardziej dodające otuchy słowa padły w „Bastionie” Stephena Kinga: nieważne, że nie wierzysz w Boga, ważne, że On wierzy w ciebie.
[video-browser playlist="676929" suggest=""]
Odcinek „Paint it Black” przyniósł nieco więcej informacji o Wielkim Sabacie i przeszłości Roweny, nadal teatralnej do bólu i pałającej coraz większą niechęcią do Winchesterów, którzy dodatkowo okazali się potomkami Ludzi Pisma – organizacji, która odebrała wiedźmom magię i przyczyniła się do ich upadku. Mężczyźni odebrali wiedzę kobietom - to nie brzmi zbyt dobrze. Tak czy inaczej, w tandemie Rowena i Crowley mogą okazać się groźniejsi dla Winchesterów, niż nam się wydaje. Jednak wizja wiedźm jako głównego złego sezonu jakoś do mnie nie przemawia. Chyba że Sam nauczyłby się korzystać z ich mocy dzięki zgromadzonej w Bunkrze wiedźmowej wiedzy, tak jak niegdyś Magnus. Byłby to ciekawy twist scenariuszowy, zamiast poszukiwania rozwiązania problemu Piętna Kaina w Niebie, Czyśćcu czy Piekle. Wiemy już, że młodszy Winchester w miarę płynnie potrafi czytać łacinę i włoski z czasów Renesansu, nie do końca słucha się brata (co w przypadku „Paint it Black” wyszło im na dobre) i z uporem prze do przodu - mógłby spróbować czarów. Tym bardziej że czas ucieka, a Dean znowu zaczyna fizycznie odczuwać wpływ Piętna, łaknącego krwi.
Czytaj również: „Arrow” i „Supernatural” zaliczają delikatne wzrosty w środę – wyniki oglądalności
Jensen Ackles (Dean) i Jared Padalecki (Sam) zrobili co mogli, żeby 16. odcinek nie było aż tak zły, jak mógłby być z uwagi na sam scenariusz. Mark Sheppard (Crowley) miał niewiele do zagrania, Ruth Connell (Rowena) grała na jednej nucie, a Rachel Keller (siostra Mathias) i Catherine Michaud (Isabella) były poprawne, jedna odgrywająca zrównoważoną dziewczynę z misją pocieszania duchów, a druga – egzaltowanego włoskiego ducha z problemami emocjonalnymi za życia i po śmierci. Patrząc na jej historię, można dojść do wniosku, że szalona, romantyczna miłość przynosi same kłopoty, nie należy zakochiwać się na zabój, zwłaszcza we włoskim malarzu epoki Odrodzenia, a od miłości do nienawiści jest jeden krok. Nie wiem, jak to się ma do miłości braterskiej, ale mam nadzieję, że nijak…
Poznaj recenzenta
Monika Kubiak
