„Nie z tego świata”: sezon 10, odcinek 16 – recenzja
"Paint it Black" to nawiązanie do klasycznej wersji "Nie z tego świata" z potworem tygodnia, podszyte niezdrową dawką harlequina oraz niezbędnym martwieniem się o Piętna Kaina.
"Paint it Black" to nawiązanie do klasycznej wersji "Nie z tego świata" z potworem tygodnia, podszyte niezdrową dawką harlequina oraz niezbędnym martwieniem się o Piętna Kaina.
Mam wrażenie, że "Supernatural" ostatnimi czasy „rozmywa się” i próbuje pogodzić kolejne polowania, które jakoby mają zagłuszyć ból duszy starszego Winchestera, z wątkiem przewodnim, czyli owym bólem nierozerwalnie związanym z kainowym brzemieniem. Dzięki temu z jednej strony mamy plus pod postacią ponownie podkreślanej więzi między braćmi, z drugiej minusy – chaos, niedookreślenie, przerysowaną relację króla Piekieł Crowleya z matką wiedźmą i plączącego się po całości Castiela, na którego chyba nikt nie ma sensownego pomysłu. Sam się zamartwia, desperacko próbując znaleźć rozwiązanie problemu i podtrzymać na duchu pogrążającego się w defetyzmie Deana, a Dean – cóż, pogrąża się w defetyzmie. Nie po raz pierwszy zresztą. Dlatego mamy nadzieję, że tak jak bywało przedtem, kierowany przekorą czy niezłomnym uporem, w ostatniej chwili porzuci „poddawanie się” i poderwie do ostatecznej walki. Na razie daje się wieźć (w sposób dosłowny, bo po raz pierwszy od dawna zobaczyliśmy Sama za kierownicą impali) do takiego, a nie innego końca.
Potwór tygodnia, czyli mściwy duch (znowu!), był o tyle niezwykły, że pochodził z dosyć zamierzchłych czasów. Interesujący był również kościół jako miejsce nawiedzenia – okazuje się, że nie wystarczy być pobożnym katolikiem, a nawet księdzem, by uniknąć opętania. Zakonnica z przeszłością wyraźnie miała się ku mężczyźnie po przejściach. W ich rozmowach prócz nuty flirtu pojawiła się koncepcja poświęcenia wyższemu celowi dla zagłuszania własnego bólu, stosowana przez siostrę Mathias, Deana i niegdyś Sama, a więc jak najbardziej dla nich zrozumiała. Spowiedź Deana, chociaż zaplanowana dla sprowokowania mściwego ducha, wypadła mocno i wyraziście – od zabawnego początku do prawdziwych zwierzeń, żalu za utraconymi sposobnościami, tęsknotą za czymś więcej, strachem przed śmiercią, a w podtekście – przed ponownym przeistoczeniem się w demona. Jeśli nawet Dean wierzy w Boga, nie jest pewien, czy Bóg wierzy w niego – bardzo podobne, choć bardziej dodające otuchy słowa padły w „Bastionie” Stephena Kinga: nieważne, że nie wierzysz w Boga, ważne, że On wierzy w ciebie.
[video-browser playlist="676929" suggest=""]
Odcinek „Paint it Black” przyniósł nieco więcej informacji o Wielkim Sabacie i przeszłości Roweny, nadal teatralnej do bólu i pałającej coraz większą niechęcią do Winchesterów, którzy dodatkowo okazali się potomkami Ludzi Pisma – organizacji, która odebrała wiedźmom magię i przyczyniła się do ich upadku. Mężczyźni odebrali wiedzę kobietom - to nie brzmi zbyt dobrze. Tak czy inaczej, w tandemie Rowena i Crowley mogą okazać się groźniejsi dla Winchesterów, niż nam się wydaje. Jednak wizja wiedźm jako głównego złego sezonu jakoś do mnie nie przemawia. Chyba że Sam nauczyłby się korzystać z ich mocy dzięki zgromadzonej w Bunkrze wiedźmowej wiedzy, tak jak niegdyś Magnus. Byłby to ciekawy twist scenariuszowy, zamiast poszukiwania rozwiązania problemu Piętna Kaina w Niebie, Czyśćcu czy Piekle. Wiemy już, że młodszy Winchester w miarę płynnie potrafi czytać łacinę i włoski z czasów Renesansu, nie do końca słucha się brata (co w przypadku „Paint it Black” wyszło im na dobre) i z uporem prze do przodu - mógłby spróbować czarów. Tym bardziej że czas ucieka, a Dean znowu zaczyna fizycznie odczuwać wpływ Piętna, łaknącego krwi.
Czytaj również: „Arrow” i „Supernatural” zaliczają delikatne wzrosty w środę – wyniki oglądalności
Jensen Ackles (Dean) i Jared Padalecki (Sam) zrobili co mogli, żeby 16. odcinek nie było aż tak zły, jak mógłby być z uwagi na sam scenariusz. Mark Sheppard (Crowley) miał niewiele do zagrania, Ruth Connell (Rowena) grała na jednej nucie, a Rachel Keller (siostra Mathias) i Catherine Michaud (Isabella) były poprawne, jedna odgrywająca zrównoważoną dziewczynę z misją pocieszania duchów, a druga – egzaltowanego włoskiego ducha z problemami emocjonalnymi za życia i po śmierci. Patrząc na jej historię, można dojść do wniosku, że szalona, romantyczna miłość przynosi same kłopoty, nie należy zakochiwać się na zabój, zwłaszcza we włoskim malarzu epoki Odrodzenia, a od miłości do nienawiści jest jeden krok. Nie wiem, jak to się ma do miłości braterskiej, ale mam nadzieję, że nijak…
Poznaj recenzenta
Monika KubiakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat