Nie z tego świata: sezon 13, odcinek 22 – recenzja
Niemal cały przedostatni odcinek sezonu Nie z tego świata brodził w szarościach post-apokaliptycznego uniwersum po drugiej stronie portalu, rozstawiając pionki na polu nadchodzącej walki z tamtejszym archaniołem Michałem, marzącym o przejęciu „naszego” świata.
Niemal cały przedostatni odcinek sezonu Nie z tego świata brodził w szarościach post-apokaliptycznego uniwersum po drugiej stronie portalu, rozstawiając pionki na polu nadchodzącej walki z tamtejszym archaniołem Michałem, marzącym o przejęciu „naszego” świata.
Cudem zmartwychwstały Sam dołączył do Jacka, Deana, Mary, Gabriela i grupki ocalałych ludzi pod światłym przywództwem Bobby’ego Singera, niestety wiodąc za sobą Lucyfera – który bardzo starał się zaplusować w oczach syna, nie tylko słodkimi słowami, ale i czynami, teoretycznie pełnymi dobrej woli. Choć nie od dziś wiadomo, że należy strzec się Greków, nawet gdy przynoszą dary.
bracia Winchesterowie ani na chwilę nie uwierzyli w jego przemianę (trudno powiedzieć, czy słusznie), starając się odseparować go od Jacka, choć wybrali ku temu nie najlepszą metodę. Naprawdę nie warto zabraniać komuś rozmawiania z kimś innym, bo tak. Na pewno się uda. A kiedy już dojdzie do nawiązania relacji, nie wolno powiedzieć wprost, co złego zrobił „tatuś” przybranej rodzinie - 100 lat tortur w Klatce dla ulubionego przez Jacka Sama to zapewne nic takiego, podobnie jak przymuszanie do miłości ukochanej mamusi, tylko pokrętnie i ogródkami sugerować, że Lucyfer jest zły, bo jest i kropka. Jedynie Gabriel zachował sporo zdrowego rozsądku i wprost powiedział Lucyferowi, co o nim myśli, chociaż ponownie – szkoda, że nie rzekł tego w obecności Jacka, coraz bardziej zagubionego w ocenie ojca. Naiwność nefilima nie zna granic - w tym momencie jakby przesadnie. Jeśli w ten sposób, szast-prast, od czapy i dzięki bardzo „przekonywującemu” Lucyferowi (Mark Pellegrino w istocie bywa przekonujący w tej roli) scenarzyści chcą przeciągnąć Jacka na ciemną stronę i wmówić nam, że zło jest dziedziczne, zazgrzytam zębami w bezsilnej złości.
Drugim, jakże denerwującym momentem, okazała się przemowa Mary Winchester - obrończyni uciśnionych i wielkiej przyjaciółki wszystkich, prawdziwej Matki Teresy Postapokalipsy, z pominięciem własnych synów, którzy „wiele przeszli, by ją uratować (ostatnio nawet jeden był ciężko ranny, a drugi był umarł, więc to lekki eufemizm), która postanowiła zostać z ocalałymi po Apokalipsie, póki Sam nie wpadł na genialny koncept, by całą grupą przenieść portalem do Bunkra. Co wymagało niemałego wysiłku ze strony samotnie walczącej o utrzymanie przejścia Roweny, bardzo zadziwionej, gdy po jej stronie zaczęli pojawiać się kolejni „goście”.
Reasumując, odcinek miał swoje niezaprzeczalne plusy: sceny z alternatywnym Bobbym Singerem, Charlie i Arthura Ketcha ratowanych z potrzasku (w przypadku Ketcha dosłownie zdejmowanego z haka przez Deana – wymiana spojrzeń między nimi była bezcenna, podobnie jak przygarnięcie Charlie przez Sama, który dopiero po chwili zorientował się, że to nie jest „ta” Charlie), serdeczny, pełen zrozumienia uścisk między braćmi, klimatyczne miejscówki typu złomowisko samochodów u Singera i stacja benzynowa Gas-N-Sip (na podobnej pracował kiedyś Castiel, będąc człowiekiem) czy Deana mechanika naprawiającego autobus oraz samą jazdę jeepem i busem po wertepach, przypominającą ujęcia z The Walking Dead.
Niestety, miał też minusy: wspomniane, źle rozegrane „zabranianie” kontaktów Jacka z Lucyferem, niezwykle irytującą postawę Mary Winchester, śmierć dopiero co przywróconej postaci, która doprawdy mogła się jeszcze przydać, a na domiar złego Castiela z alternatywnej rzeczywistości, wystylizowanego (łącznie z akcentem) na służbistę i hitlerowskiego oprawcę. Koncept „złego” alternatywnego Castiela od biedy dałoby się przyjąć, jednak totalnego przerysowania jego postaci – już nie.
Mam również ambiwalentne uczucia względem decyzji Sama o pozostawieniu Lucyfera w alternatywnym uniwersum na łasce i niełasce Michała, co rzecz jasna mu się należało (tak jak Samowi odreagowanie traumy), ale może przynieść nieoczekiwane i raczej przykre konsekwencje, nie tyle wynikające z przymusowego sojuszu dwóch archaniołów, co z tłumaczenia Jackowi, że Winchesterowie postąpili słusznie, niechcący „porzucając” jego ojca po drugiej stronie. Ot, jeszcze jedna cegiełka do rosnących wątpliwości nefilima. Od którego w finale wiele będzie zależało.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Monika KubiakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat