Bądźmy uczciwi – nie sięgnęliśmy po ten scenariusz jako jedyni. W ciągu tych trzech lat został on sprzedany aż do piętnastu krajów (ekranizacji doczekał się już między innymi w Indiach, Francji, Korei Południowej, Turcji, Chinach oraz, rzecz jasna, w Polsce). Ciężko się dziwić sukcesowi skryptu – niezwykle łatwo wczuć się w bolączki tych, bądź co bądź, przeciętnych, kipiących naturalnością bohaterów, zważywszy jeszcze na to, że sytuacja, w której się znajdują, jest tak namacalna – oto siedmioro znajomych spotyka się przy kolacji w domu dwojga z nich, by porozmawiać, napić się, a w końcu rozpocząć zabawną z pozoru grę – telefony na stół, wszystkie SMS-y odczytujemy na głos, rozmowy przeprowadzamy w trybie głośnomówiącym. Czujemy to. Cały świat ściska przecież w dłoniach smartfony, które znają nas lepiej niż najbliżsi. Nikomu też nie jest obcy lęk przed ujawnieniem sekretów. Jak wielu z nas pozwala sobie na pełną otwartość? Otwartość, której być może pragniemy, ale nie potrafimy się na nią zdobyć? Nic więc dziwnego, powtarzam, że taki scenariusz cieszy się wielką popularnością. Dodajmy, że koszta realizacji tak kameralnego obrazu są wyjątkowo niskie; łatwo też założyć, że gdy coś sprawdziło się w innym kraju, to może sprawdzić się i u nas – przenoszenie formatów zza granicy na ojczysty grunt to standard, któremu ciężko się dziwić. Pytanie brzmi: jak sobie z tym poradził Tadeusz Śliwa? Nie będę Was dłużej zwodził – (Nie)znajomi okazali się jednym z najmilszych zaskoczeń filmowych tego roku. Oczywiście, jest to ta sama historia, w której większość najważniejszych wątków fabularnie prowadzona jest w niemal identyczny sposób i dociera do podobnych finałów. A jednak wrażenie wtórności stopniowo łagodnieje, by niemal zniknąć, czasem tylko delikatnie zaszumieć gdzieś z tyłu głowy – tak dobre okazują się ingerencje w scenariusz i elementy jego interpretacji w wykonaniu twórców i aktorów. Dialogi wypadają znakomicie: niezwykle naturalne, pozbawione pozerstwa czy teatralnej nadętości: skomponowane wulgarność, humor i przeciętność (która w tym wypadku jest przecież zaletą) potęgują odczucie obserwowania w pełni autentycznej, nagrywanej zaczarowaną, niewidzialną kamerą grupy znajomych. Na osobny akapit zasługiwałoby aktorstwo, będę jednak zwięzły: Domańska, Kot, Simlat i reszta przewyższają na tym polu swoich włoskich poprzedników i stanowią perfekcyjnie współpracujący zespół. Maja Ostaszewska i jej dramatyczny monolog pod koniec filmu to jeden z najbardziej przytłaczających upustów kumulowanych żalu i zmęczenia, jakie widziałem na ekranie w ostatnich latach. Zaskakuje Kasia Smutniak, która – choć wciela się w niemal identyczną, co we włoskim oryginale postać – interpretuje ją teraz nieco inaczej, w czym pomaga delikatna modyfikacja związanego z nią wątku. Humor i żal wybrzmiewają intensywniej, uczucie specyficznego skrępowania powraca, choć zdawałoby się, że wiemy, czego się spodziewać. Śliwa nie ryzykuje i nie zapędza się w przestrajaniu oryginału, ma jednak doskonałe wyczucie – wie, gdzie zaingerować, by wzmocnić efekt. Koniec końców (Nie)znajomi to ta sama, pozbawiona niechcianego moralizatorstwa, ale stawiająca solidny fundament pod zadawanie pytań, pełna przenikliwych spostrzeżeń opowieść o regular everyday normal guys, egoistach i hipokrytach, usprawiedliwiających oszustwa dążeniem do własnego spokoju i szczęścia. Teatr, na którego scenie zabawa i śmiechy zmieniają się w oskarżenia i płacz. Dobrze jednak posłuchać raz jeszcze znakomitej historii opowiedzianej przez innego, a równie silnego w słowie gawędziarza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj