Niech się stanie – recenzja filmu [Splat!FilmFest 2020]
Reżyser Niech się stanie, Anthony Scott Burns, bierze na warsztat niezbadany obszar aktywności mózgu człowieka, by za pomocą fabularnych i formalnych zabiegów wyekstrahować to, co w nim najbardziej niepokojące. Z powodzeniem.
Reżyser Niech się stanie, Anthony Scott Burns, bierze na warsztat niezbadany obszar aktywności mózgu człowieka, by za pomocą fabularnych i formalnych zabiegów wyekstrahować to, co w nim najbardziej niepokojące. Z powodzeniem.
Sarah unika kontaktu z matką i za żadną cenę nie chce przebywać w rodzinnym domu. Włóczy się więc po raczej spokojnej okolicy i sypia na placu zabaw czy - okazjonalnie - u przyjaciółki. Nie dowiadujemy się, jaka jest przyczyna sytuacji, w której się znalazła. Możemy się tego jedynie domyślać, choć wcale nie musimy. Prawdziwym problemem bohaterki są bowiem zaburzenia snu i nawracające koszmary.
Pewnego dnia Sarah postanawia wziąć udział w pewnym eksperymencie. Jego cel pozostaje jednak niejasny, a badacze odmawiają odpowiedzi na szczegółowe pytania, tłumacząc to potencjalnym zagrożeniem rzetelności uzyskanych wyników. Badania dotyczą - a jakże - sfery snów. Eksperyment nie przynosi jednak wytchnienia. Przeciwnie, stan dziewczyny się pogarsza, a gdy niepokojące senne wizje stają się nie do zniesienia, Sarah próbuje więc wymusić prawdę od jednego z badaczy.
Niech się stanie nigdzie się nie śpieszy. Z wolna wprowadza nas w mglisty świat Sarah i jej koszmarów; kameralny charakter filmu potęguje intensywność fabularnych zawirowań, których, rzecz jasna, nie brakuje. Pewne tropy i wskazówki prowadzą donikąd, inne zaś zdają się mieć sens dopiero po czasie, gdy już połączymy pozornie ze sobą niezwiązane elementy układanki. Ostatecznie jednak Burns proponuje zakończenie, które zapewne spolaryzuje widownię. Nie zmienia ono jednak faktu, że Niech się stanie z niczym się nie narzuca i pozostaje obrazem otwartym na interpretacje.
Jest też, być może przede wszystkim, filmem, którego realizacja pieczołowicie podsyca atmosferę lęku. Mimo skromnych środków, wizualizacje snów robią wrażenie - Sarah zabiera nas w podróż po eterycznych, kojarzących się z dziełami Zdzisława Beksińskiego, skąpanych w cieniu koszmarach, których krajobrazy hipnotyzują i popychają w objęcia nieuzasadnionego niepokoju. Niepokój to słowo-klucz, istota filmu, w dużej mierze odwołującego się do doświadczeń paraliżu sennego. Zjawisku temu towarzyszą z reguły uczucie strachu i omamy, w tym silne uczucie obecności czegoś lub kogoś - zazwyczaj skrytego w cieniu.
Cały zresztą estetyzm Niech się stanie jest wartością samą w sobie, biorąc pod uwagę spektakularny sukces, jakim zakończyła się próba kreacji w pełni onirycznej, zmysłowej atmosfery. Kadry, barwy, ścieżka dźwiękowa (Electric Youth!) odrealnia kolejne wnioski, intensyfikuje wrażenia. Nie usypia jednak - tuż poza zasięgiem wzroku, w cieniu, za rogiem nieustannie czai się groza. Niestety, tuż przed wspomnianym finałem (i kilkoma nie do końca trafnymi pomysłami z ostatniego aktu) niepokój ulega rozproszeniu; Burns, jak się zdaje, ulega pokusie i uderza w banał. Jednak nawet ewentualny zawód, jaki może Wam sprawić epilog, nie wpływa na konkluzję: senna intymność i płaszczyzna emocjonalna Niech się stanie warte są doświadczenia.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat