O matce słów kilka
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024W szesnastym odcinku Jak poznałem waszą matkę twórcy dają nam to, co obiecali: więcej tytułowej matki. Cały epizod skupia się na tej właśnie postaci. Mimo że jest to trochę odgrzewany kotlet, to nie da się odmówić jednego: zgrabnego wplecenia postaci w wydarzenia przedstawione przez poprzednie osiem sezonów. Jedyne zastrzeżenie, jakie można mieć, dotyczy próby upchania tak wielu wątków w jednym, krótkim odcinku, przez co wszystko wydaje się nieco poszatkowane.
W szesnastym odcinku Jak poznałem waszą matkę twórcy dają nam to, co obiecali: więcej tytułowej matki. Cały epizod skupia się na tej właśnie postaci. Mimo że jest to trochę odgrzewany kotlet, to nie da się odmówić jednego: zgrabnego wplecenia postaci w wydarzenia przedstawione przez poprzednie osiem sezonów. Jedyne zastrzeżenie, jakie można mieć, dotyczy próby upchania tak wielu wątków w jednym, krótkim odcinku, przez co wszystko wydaje się nieco poszatkowane.
Skupienie całego odcinka na postaci matki to strzał w dziesiątkę, ale przydałoby się ich przynajmniej dwa. Próba uchwycenia tak wielu wątków, w których rzekomo pojawiała się wybranka Teda (według jego opowiadań), jest niezwykle trudna - i to jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć. Jednocześnie twórcy robią coś, co wymaga nie lada odwagi: w dwadzieścia minut przekonują widza do tego, dlaczego Ted zakochał się w tej, a nie innej kobiecie. I robią to z klasą.
Przyszła żona Teda pojawiała się wiele razy w jego powieściach. Podobno była na jego pierwszym wykładzie, kiedy Ted pomylił sale. Rzekomo mieszkała również z jedną z jego wybranek (wtedy widzieliśmy zaledwie jej stopę). Właściwie to bohater wpadał na nią co jakiś czas, nie wiedząc, że ma do czynienia z przyszłą matką swoich dzieci. Tym razem widz ma okazję przekonać się, jak to wszystko się zaczęło, tyle że z punktu widzenia kobiety. Przyznaję bez bicia - pomysł mi się jak najbardziej podoba. Trochę gorzej jest jednak z wykonaniem, bo jak tak wiele wydarzeń pokazać w przeciągu dwudziestu minut?
Oczywiście jest to niemożliwe, przez co epizod gna na złamanie karku, pokazuje wiele różnych momentów, na żadnym nie skupiając się dłużej. Poznajemy wcześniejszego faceta matki, problemy z mieszkaniem, szukaniem współlokatorki, jej znajomych, przyjaciół, studia i mijanie Teda. Jak przekonują twórcy - mimo że para nie spotkała się bezpośrednio, coś tam o sobie słyszała, nawet nie wiedząc, o kogo chodzi. Dobrym przykładem jest to, dlaczego Ted zerwał ze współlokatorką swojej przyszłej żony. Podobały mu się przedmioty, które nie należały do ówczesnej dziewczyny, ale właśnie tytułowej matki - stąd zakończenie związku.
[video-browser playlist="634698" suggest=""]
Trzeba pochwalić twórców za koncepcję oraz to, jak dobrze wpletli postać matki do nagranych już wcześniej scen. Jako że casting na matkę został przeprowadzony w ostatnim momencie, chwali się tego typu rozwiązanie. Dodatkowo podoba mi się charakter postaci, jej czułość, poczucie humoru i to, jaka jest. Może to dziwne, ale po dwudziestu minutach zostałem przekonany, że właśnie ta, a nie inna kobieta pasuje do Teda jak ulał.
W tych pochwałach znajduje się jednak łyżka dziegciu. Dwadzieścia minut to za mało na ukazanie tak wielu motywów. Nie wiem, czy odcinek był kręcony jako podłoże wcześniejszego pomysłu na spin-off (czyli tej samej historii z punktu widzenia matki), czy po prostu taka koncepcja przyświecała od początku. Gdyby jednak nieco zmienić akcenty i zamiast niepotrzebnych zapychaczy z pierwszej części finałowego sezonu poświęcono minimum 2-3 odcinki na ukazanie postaci matki, byłoby jeszcze lepiej i bardziej satysfakcjonująco. Tymczasem dostajemy coś pośredniego: aby za bardzo nie tracić czasu antenowego, a jednocześnie dać fanom to, co od początku im się należało. Nie zmienia to faktu, że jest bardzo przyjemnie i na nudę nie można narzekać. Pomysł to strzał w dziesiątkę, tylko nie do końca dobrze zrealizowany. Życie matki to materiał na osobny sezon - przynajmniej! Taka mnogość wątków i wydarzeń odbywa się kosztem odpowiedniego wprowadzenia postaci znajomych oraz ich charakterów. Przelatujemy niczym odrzutowcem przez kolejne etapy jej życia aż do momentu, w którym stawia Tedowi whisky, nawet nie wiedząc, kto jej pomógł z niesfornym liderem zespołu.
Szesnasty odcinek jest bardzo dobry. To na pewno jeden z lepszych w sezonie, który - nie oszukujmy się - nie prezentuje jakiegoś niesamowitego poziomu. Nie zmienia to jednak faktu, że jest szansa na dobre pożegnanie bohaterów. Od kilku tygodni dostajemy całkiem niezłe epizody i zaczynam wierzyć, że mamy do czynienia z tendencją zwyżkową. Druga część sezonu jest zdecydowanie lepsza od pierwszej, więc dziwi fakt, że twórcy nie postanowili skrócić go do np. 18 odcinków. Akcja szybciej poruszałaby się do przodu, a wiele niepotrzebnych epizodów można by uniknąć. Czyżby pomysłów wystarczyło na kilkanaście odcinków, a reszta to po prostu fuszerka, byle zapełnić serię? Najwyraźniej. Całe szczęście wygląda na to, że najgorsze mamy już za sobą, a teraz czas na coś dobrego. Oby!
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat