O nic nie pytaj
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Miało być miło i przyjemnie. W ostatniej recenzji dałem nawet wyższą ocenę, bo były momenty zabawne i odprężające. Na nic to, ponieważ twórcy wystawiają na próbę wytrwałość nawet najzagorzalszych fanów. I na nic ich wcześniejsze obietnice. Siódmy odcinek jest o niczym.
Miało być miło i przyjemnie. W ostatniej recenzji dałem nawet wyższą ocenę, bo były momenty zabawne i odprężające. Na nic to, ponieważ twórcy wystawiają na próbę wytrwałość nawet najzagorzalszych fanów. I na nic ich wcześniejsze obietnice. Siódmy odcinek jest o niczym.
I to dosłownie, wszak jak wytłumaczyć fakt pomysłu na 20 minut kolejnego odcinka? A, niech będzie o jakiejś tam legendzie ducha, którego nie ma, do tego o wysłanym przez Marshalla SMS-ie i próbie jego kasacji. Miło, że twórcy nie zapominają o flashbackach i serwują kolejne informacje o życiu bohaterów, ale bądźmy szczerzy - mieli na to osiem lat; o Tedzie, Marshallu, Lily, Robin i Barneyu wiemy niemal wszystko.
Tymczasem - przynajmniej według scenarzystów - to wciąż za mało. Na przykład teraz dowiadujemy się, że często sobie pomagali z zastrzeżeniem "o nic nie pytaj". No to nie pytali, dzięki czemu teraz, poproszeni przez Marshalla o skasowanie nieszczęsnego SMS-a, mogą spełnić jego prośbę bez żadnych "ale". W takim razie ja też o nic nie pytam i przyjmuję konwencję twórców. Skoro lecą sobie w kulki, to niech lecą; ja mam powoli dość.
Ted zszedł znowuż na drugi plan i nie ma nic o jego związkach, przyszłych i przeszłych miłościach czy poszukiwaniach tej jedynej. W takim tempie matkę poznamy dogłębnie na 5 minut przed końcem finałowego odcinka. Co dostajemy w zamian? Niewiele. Jakąś historyjkę o duchach, dylematy Marshalla, czy powiedzieć Lily o przyjęciu pracy sędziego, kilka perypetii związanych z próbą skasowania wiadomości tekstowej i proste, wręcz prostackie rozwiązanie, które można było zaserwować już na samym początku. Po finałowym sezonie moglibyśmy spodziewać się więcej, ale porzućmy nadzieję, a będzie nam łatwiej.
[video-browser playlist="634250" suggest=""]
Tak, mam żal. Niektóre seriale powinny zdawać sobie sprawę, że zawaliły. I próbować się odkuć. Dexter poległ, bo finałowy sezon był nieprzemyślany, idiotycznie rozplanowany i po prostu słaby. Ale już takie Smallville gnały naprzód, próbując ratować co się da zbyt rozwleczoną historią, która na szczęście znalazła szczęśliwe ujście w finale. Jak poznałem waszą matkę nie wie, w którą stronę chce podążać, a twórcy zapychają sezon byle czym, byle tylko odbębnić te dwadzieścia kilka epizodów. O ile w pierwszych odcinkach jeszcze dawali nadzieję na najważniejsze, czyli tytułową matkę, tak teraz robią wszystko, by skupić się na nie wiadomo czym. Niewiele jest o ślubie, niewiele o przygotowaniach do niego. Brakuje wyrazistego głównego wątku.
A może wcale nie o matkę chodziło? Może chodziło o przyjaciół? Tylko gdzie oni są? Lily czeka na Marshalla, sącząc drinki; Ted miota się pomiędzy barem, restauracją i recepcją; Robin i Barney zamykają się w pokoju, by konsumować swoją miłość. Historia o duchach nie pomaga. Nadzieja się jeszcze tli, ale scenarzyści dają do zrozumienia, że można zmarnować nawet najfajniejszy koncept.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat