Obecność 4: Ostatnie namaszczenie - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 5 września 2025Nowa odsłona serii grozy o Warrenach miała być wielkim finałem jednego z najgłośniejszych cykli horroru ostatnich lat. Twórcy obiecywali połączenie mocnego wątku demonologicznego z emocjonalnym zamknięciem historii bohaterów. Pytanie brzmi: czy film wnosi coś świeżego, czy też podąża ścieżką wydeptaną przez poprzednie części?

Obecność 4: Ostatnie namaszczenie to kontynuacja historii o demonologach, Edzie i Lorraine Warrenach, tym razem wsparta przypadkiem Smurlów z Pensylwanii. Film w reżyserii Michaela Chavesa, z ponownym udziałem Very Farmigi i Patricka Wilsona, stanowi zarazem ostatni rozdział głównego wątku sagi, której początki sięgają 2013 roku. Opowieść oparta na postaciach kontrowersyjnych badaczy zjawisk nadprzyrodzonych zdobyła popularność dzięki umiejętnemu połączeniu klasycznej grozy z emocjonalnością. Właśnie ta równowaga pomiędzy efektownymi jump scare’ami a intymną historią małżeństwa tropicieli zła wyróżniała dwie pierwsze części na tle innych produkcji grozy.
Uniwersum w kolejnych latach rozrastało się o spin-offy. Niektóre, jak Annabelle: Narodziny zła, pokazały potencjał tego świata, jednak inne, np. Zakonnica, potwierdziły, że formuła łatwo się wyczerpuje. Trzecia odsłona głównej sagi Na rozkaz diabła (2021) została przyjęta chłodno: zarzucano jej spłycenie fabuły i odejście od klimatu, który stanowił siłę poprzednich filmów. Nic więc dziwnego, że zapowiedź czwartej części wzbudziła zarówno oczekiwania fanów, liczących na godne zwieńczenie serii, jak i sceptycyzm krytyków, obawiających się powtórzenia wcześniejszych błędów.
Chaves, który prowadził już trzecią część i spin-offy, miał stworzyć film będący pożegnaniem. Scenariusz oparto na jednym z głośniejszych przypadków nawiedzenia – historii rodziny Smurlów. To bogaty materiał: dom, w którym rzekomo dochodziło do ataków sił nadprzyrodzonych, był szeroko komentowany, a sama sprawa do dziś wzbudza kontrowersje. Potencjał opowieści wydawał się duży. Problem polega na tym, że „ostatnie namaszczenie” Warrenów w praktyce okazuje się powtórką znanych schematów, a nie mocnym finałem. To obraz, który nie jest porażką, lecz nie potrafi też wyjść poza bezpieczne ramy.
Największym atutem produkcji, tak jak w przypadku poprzednich części, pozostają kreacje Farmigi i Wilsona. Chemia między aktorami buduje emocjonalny fundament wielu scen. Kameralne momenty z ich udziałem niosą większy ładunek niż najbardziej efektowne fragmenty grozy. Twórcy sprawnie łączą także elementy całego uniwersum: w epilogu pojawiają się znajome twarze i ukłony dla fanów, ale z zachowaniem balansu i bez popadania w przesadę. Stylizowana oprawa lat osiemdziesiątych, retrospekcje oraz charakterystyczne detale scenograficzne tworzą atmosferę domknięcia serii. Pod koniec fabuła silnie wiąże się z historią Warrenów, wpisując osobistą podróż bohaterów w narrację pożegnania.
Słabością filmu okazuje się tempo i konstrukcja scenariusza. Akcja rozwija się powoli, jakby nie do końca wiedziała, w którym kierunku zmierza, a wiele pobocznych wątków zostaje zarysowanych jedynie powierzchownie i ostatecznie nie prowadzi do niczego znaczącego. Szczególnie odczuwalne jest to w przypadku bohaterów drugoplanowych – ich historie pojawiają się, by po chwili się rozpłynąć. Warrenowie, na których widz czeka od pierwszych minut, pojawiają się w nawiedzonym domu dopiero po dłuższym czasie, co sprawia, że napięcie, zamiast stopniowo rosnąć, przez długi okres pozostaje w zawieszeniu. Z kolei finałowe sekwencje sprawiają wrażenie pośpiesznie domykanych, jakby zabrakło czasu ekranowego na odpowiednio rozbudowaną kulminację.
Także elementy grozy bazują na chwytach dobrze znanych i coraz częściej wykorzystywanych: lustrzane nawiedzenia, demoniczne wizje czy powtarzające się jump scare’y trudno uznać za zaskakujące. Produkcja korzysta z nostalgii, sięga po sprawdzone rozwiązania, lecz w rezultacie powtarza te same motywy, nie proponując widzowi świeżego doświadczenia. Nadmierne użycie komputerowych efektów specjalnych dodatkowo odbiera scenom ciężar i realizm, zamiast budować grozę, tworzy jedynie efekt sztuczności. W konsekwencji napięcie szybko się rozprasza, a całość nie zapada w pamięć jako mocne zwieńczenie serii. Choć istniała szansa na odważniejsze i bardziej innowacyjne rozwiązania, twórcy pozostali przy sprawdzonej, przewidywalnej formule, która w finale raczej rozczarowuje, niż satysfakcjonuje.
Obecność 4: Ostatnie namaszczenie ma kilka wartościowych momentów, zwłaszcza w warstwie emocjonalnej i aktorskiej, ale zbyt często gubi okazję do mocniejszego uderzenia. Sentymentalny wymiar i pożegnanie z Warrenami stanowią istotę seansu, jednak brak świeżości i konsekwentnego tempa pozostawiają niedosyt. Ostatecznie jest to film przeciętny – z pewnością docenią go wierni fani oraz osoby szukające emocjonalnej puenty, jednak nie ma on oryginalności, która uczyniła uniwersum tak popularnym.
Poznaj recenzenta
Paulina Mika


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1987, kończy 38 lat
ur. 1949, kończy 76 lat
ur. 1987, kończy 38 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1970, kończy 55 lat

