„Pozostawieni”: Obietnica czegoś wielkiego – recenzja
HBO często powoduje u mnie poczucie déjà vu. Tak samo czułem się niedawno oglądając pierwsze odcinki Treme czy Detektywa. Gapiłem się w ekran przez pięćdziesiąt minut szczerząc się do samego siebie, śmiejąc się z żartów bohaterów oraz z tego jak konstrukcja dzieła wchłania mnie z każdą sekundą. Drugi odcinek Pozostawionych spowodował, że miałem ochotę klaskać i krzyczeć: "Arcydzieło!" Na to jednak trzeba będzie jeszcze sporo poczekać.
HBO często powoduje u mnie poczucie déjà vu. Tak samo czułem się niedawno oglądając pierwsze odcinki Treme czy Detektywa. Gapiłem się w ekran przez pięćdziesiąt minut szczerząc się do samego siebie, śmiejąc się z żartów bohaterów oraz z tego jak konstrukcja dzieła wchłania mnie z każdą sekundą. Drugi odcinek Pozostawionych spowodował, że miałem ochotę klaskać i krzyczeć: "Arcydzieło!" Na to jednak trzeba będzie jeszcze sporo poczekać.
Co wiedzieliśmy po pierwszym odcinku? Prawie nic. Czy potrzebujemy więcej informacji? Moim zdaniem nie, jednak potrafię zrozumieć negatywne opinie wielu widzów po pilocie – Pozostawieni to serial okrutnie specyficzny już na samym starcie, jednak wygląda na to, że z czasem albo do tego się przywyknie, albo nie będzie to już tak bardzo wyraźne, jak na samym początku. Jest to fikcja, pewna wizja świata i kupuję to, że znajdziemy w niej kulty oparte na paleniu papierosów i porozumiewanie się poprzez pisanie wiadomości na kartkach. Ba, kupuję także to, że grupa ludzi zbiera się wokół czarnoskórego świra, który twierdzi, że jego uścisk powoduje cuda. Nie widzę w tym żadnej metafizyki, nie próbuję doszukiwać się jakiś nadprzyrodzonych elementów, ale rozumiem, że ludzie muszą i potrafią zbudować oraz poddać się pewnej organizacji lub zbiorowisku, która w jakiś sposób uporządkuje tym ludziom życie.
Dlatego też pierwsze odsłony Pozostawionych są dla mnie przede wszystkim obietnicą. Po pierwszych dwóch odcinkach zarysowano mnóstwo wątków i pomimo tego, że mamy wyraźnego głównego bohatera oraz jednostki, które pełnią rolę jego satelitów, to świat wykreowany przez tandem Lindelof – Perrota jest na tyle ogromny i poruszający wiele istotnych sfer, że takiego dzieła nie da się zamknąć w dziesięciu, dwudziestu odcinkach. Życie osobiste bohatera to jedno – mamy także jego pracę, czyli wchodzimy w kwestię ochrony obywateli miasta przed samymi sobą tak naprawdę. Dochodzi oczywiście polityka w postaci pani burmistrz, choć podejrzewam, że wkrótce także i Kevin będzie grać tu pierwsze skrzypce, a także wszelkie kwestie związane z kultami i wierzeniami, które powstały po tzw. nagłym wniebowzięciu. Te wszystkie wątki, mam nadzieję, będą sukcesywnie rozbudowywane tworząc panoramę świata, którego jesteśmy obserwatorami.
[video-browser playlist="633665" suggest=""]
To, co mnie zachwyciło w drugim odcinku to zabawa, w którą wciągnęli nas twórcy. Po pierwszym odcinku tajemniczy bohater grany przez Michaela Gastona był po prostu dziwnym człowiekiem, który jeździ po mieście i zabija psy. W drugim dowiadujemy się, że on wcale nie musi istnieć! Trudno coś takiego ciągnąc przez odcinek, a co dopiero przez sezon, jednak cały czas jesteśmy wodzeni za nos. Coś znika, coś się pojawia, i nawet jeśli coś da się wytłumaczyć racjonalnie (czy Kevin włożył te bajgle do podgrzewacza?), to i tak poddaje się to w wątpliwość, po to tylko by pod koniec odcinka wrócić do tego samego pytania. Jeszcze raz zastanawiamy więc się nad tym, czy to co widzimy jest prawdą, czy może oznaką szaleństwa bohatera (czy Kevin włożył te bajgle do podgrzewacza?). Przyznaję się, śmiałem się jak głupi do ekranu telewizora, bo zdałem sobie sprawę, że dla widza żadna zagadka nie istnieje – to bohaterowie muszą się z nimi uporać, a my możemy pozostać jedynie obserwatorami.
Całość jest zrealizowana bardzo zgrabnie, do czego zdążyła przyzwyczaić nas do tego stacja HBO. Zdjęcia Toma McMullena to rzemieślnicza robota, jednak wydaje się, że skupia się na tym co najważniejsze, każdy ruch jest przemyślany, a sfera wizualna nie przyćmiewa historii. Podobnie jest z muzyką - ledwie prześlizguje się ona w charakterystycznych momentach – pełni funkcję bardziej dramaturgiczną niż artystyczną. Wyróżniającym się elementem jest ostatnia sekwencja, która naprawdę brzmi i wygląda ślicznie i stanowi świetny kontrapunkt do ostatniej minuty pilota, która w rytmie mocnego utworu "Are You Satisfied" zespołu Reignwolf zakończyła pierwszą odsłonę Pozostawionych.
Nowy serial Damona Lindelofa będzie się rozwijać przez wiele, wiele odcinków. To dzieło, które można, ale nie trzeba doceniać po pierwszych epizodach. Dla mnie to wstęp do czegoś wielkiego, nawet jeśli będziemy się skupiać jedynie na rodzinie Garveyów, a takie rzeczy już widzieliśmy na antenie HBO, chociażby w postaci Sześciu stóp pod ziemią czy Treme. Nie jest to ani powiew świeżości, jeśli chodzi o formę, ani mocne uderzenie, jakie jeszcze niedawno zaserwował nam Detektyw, ale chyba tego właśnie potrzebowała stacja HBO – produkcji, która zbuduje nowy kult wokół siebie, bez mocnego wejścia, bez zachęcania prostymi chwytami, ale poprzez rozwój, który jak lawina będzie zbierać ze sobą kolejnych miłośników. Ja już się wśród nich znajduję.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat