Olga to film, który można było obejrzeć na festiwalu filmowym Tofifest. Po napisach końcowych widownia zaczęła klaskać z wrażenia, co nie zdarza się zbyt często. Można powiedzieć, że obejrzenie tego tytułu w tym kinie było wyjątkowym przeżyciem. I okazało się, że historia młodej ukraińskiej gimnastyczki trzyma w napięciu niczym produkcje Alfreda Hitchcocka. Film opowiada o tytułowej Oldze, piętnastoletniej gimnastyczce z Ukrainy, która przygotowuje się do Mistrzostw Europy. Jak można się domyślić, sport odgrywa bardzo ważną rolę w produkcji. Mamy  treningi, napięcia w drużynie, a wreszcie więzi, jakie tworzą się pomiędzy dziewczynami uprawiającymi jedną dyscyplinę. Zrozumienie i przyjaźń stoją tu zaraz obok rywalizacji i zazdrości. To z pewnością tytuł, który spodoba się ludziom, dla których sport odgrywa ważną rolę w życiu, ponieważ nawet dla mnie - osoby wolącej kanapę niż ruch fizyczny - temat nagle stał się bliski sercu.  A wcale nie jest to film o sporcie, a przynajmniej nie tylko o nim. Akcja rozgrywa się w 2013 roku. Gdy Olga próbuje wpasować się do drużyny międzynarodowej w Szwajcarii, w Kijowie ma początek rewolucja. Ruch społeczny Euromajdan, który sprzeciwiał się rządom Wiktora Janukowycza, szybko przekształca się w ogólnonarodową manifestację, w którą angażują się także służby mundurowe. Bohaterka ciałem jest w Szwajcarii, ale jej serce wyrywa się do rodzinnego miasta. To, jaka jest rozdarta, jest także boleśnie zrozumiałe dla widza, który razem z nią czeka na jakiekolwiek wiadomości z kraju. To bardzo intensywna produkcja, trzymająca oglądającego na skraju siedzenia - i to z szeroko otwartymi oczami. Porównanie do Alfreda Hitchcocka we wstępie nie pojawiło się tu przypadkowo. Jeśli miałabym opisać ten film tylko jednym słowem, to powiedziałabym: napięcie. Każdy ruch wprawionego ciała gimnastyczki jest równie emocjonujący, co czekanie na wybuch, który ma wystąpić lada chwila. Muzyka została idealnie wkomponowana w akcję, a mocne tony uderzają zawsze w odpowiednim momencie, niemal wyprowadzając bolesny cios w serce widza. Sceny, w których dziewczyna biega, sfrustrowana, zła czy bezsilna, mają tu tak ogromne znaczenie.
Fot. Materiały prasowe
+2 więcej
Olga doskonale buduje napięcie. Poznajemy historię utalentowanej gimnastyczki, która musi zniknąć z kraju. Przeżywamy z nią wielką rewolucję i walkę o wolność, którą musi śledzić z daleka. Widzimy, jak praktycznie trzęsie się z bólu, próbując pogodzić marzenia o sporcie z tęsknotą za bliskimi. Chyba najciekawsze jest właśnie to, z iloma sprzecznymi emocjami muszą mierzyć się bohaterowie tego filmu. Olga kocha swój kraj, ale równie mocno kocha swoją mamę, która przez protesty cierpi. Broni ją przed rodziną ze strony ojca, by zaraz sama zdenerwować się na nią z tych samych powodów, co oni, ale w samotności. Chciałaby być częścią rewolucji, ale pragnie także udać się na Mistrzostwa Europy. Podczas seansu z ust jednej z postaci pada stwierdzenie: "to sport, a nie polityka" - tak ważne dla całego filmu. Czy to prawda? Seans skłania nas do głębokiej refleksji. Nie możemy winić dziewczyny, że chce być bezpieczna i spełniać marzenia, ale nie możemy także winić innej gimnastyczki, że woli rewolucję. Rozumiemy, dlaczego Olga chciałaby, by jej mama nie brała udziału w protestach, że pragnie chronić swojego rodzica, a z drugiej strony rozumiemy też jej matkę za co, że chce zmienić swój kraj. Nic tu nie jest jednoznaczne i właśnie to jest takie genialne w tej produkcji. Nie jest łatwo oceniać wybory innych. W ekstremalnych sytuacjach nic nie jest takie proste, jak się wydaje, a ludzkie uczucia są niezwykle skomplikowane.  Przy tylu pochwałach to raczej jasne, co myślę o aktorstwie. Obsada jest po prostu autentyczna. Jednak chciałabym poświęcić chociaż kilka słów jednemu z artystów. Nastya Budiashkina wcieliła się w tytułową bohaterkę i grała pierwsze skrzypce w filmie. Miała niełatwe zadanie, bo wiele rzeczy działo się wewnątrz jej postaci, więc jej uczucia nie były komunikowane przez dialogi. Na początku myślałam, że dziewczyna jest trochę sztywna w roli, ale gdy akcja posuwała się do przodu, okazało się, że byłam w dużym błędzie. W momencie, gdy wszystkie zabutelkowane uczucia kotłowały się w Oldze, mogliśmy czuć napięcie każdej komórki jej ciała. Nastya Budiashkina grała bardzo naturalnie, a jednak była w stanie wywrzeć intensywne wrażenie na widzach. Jestem pod ogromnym wrażeniem jej talentu.  Na końcu wspomnę jeszcze o okolicznościach, które pojawiły się na samym wstępie. Przed filmem została nam puszczona wiadomość od aktorki. Nastya Budiashkina podziękowała Polsce za ogromne wsparcie, przeprosiła, że nie może być na festiwalu, trochę mówiła o wojnie w Ukrainie, co jest zrozumiałe - nie tylko przez tematykę filmu, ale także fakt, że dotyka ją to bezpośrednio. Była szczera. Tak, Olga uderza szczególnie w momencie, gdy trwa wojna. Większość z nas śledzi wiadomości i sytuację uchodźców. Ale ta wysoka ocena nie wzięła się tylko stąd, że obejrzałam to akurat w takim momencie. Bo walka o wolność, demokrację, protesty, rozdarcie pomiędzy chęcią zmiany a strachem - to bardzo uniwersalne tematy, które ciągle do nas powracają. Produkcja nie zrobiła po prostu retrospekcji, ale skupiła się na bohaterach,  którzy czują, cierpią i pragną. I właśnie to czyni ten film mocnym i wyjątkowym. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj