Do tej pory Kayloni w Orville byli po prostu robotami chcącymi zniszczyć wszystkie biologiczne formy życia. Motywacje proste, ale nigdy nie pokuszono się o nakreślenie ich jakoś głębiej, aż do teraz. Seth MacFarlane podejmuje słuszną decyzję, aby uczłowieczyć antagonistów tego serialu poprzez nadanie im motywacji na tyle zrozumiałych, na ile to możliwe. Jasne, wcześniej wspomniano, że twórcy robotów nie traktowali ich najlepiej, ale pokazanie scen retrospekcji, w jaki sposób dochodziło do tortur i jak Kayloni udoskonalają się, by następnie zabić swoich oprawców, zmienia postać rzeczy. Ich motywacje są teraz klarowniejsze, zrozumiałe i przede wszystkim ważne na poziomie emocjonalnym. Ich nienawiść do istot biologicznych nie wzięła się znikąd, więc to pozwala ich zrozumieć. To w kontekście kontynuacji konfliktu i doprowadzenia do jego ewentualnego zakończenia ma niewymowne znaczenie, bo pozwoli to widzom inaczej spojrzeć na całą sytuację. Oczywiście to nie usprawiedliwia Kaylonów w żadnym aspekcie, ale pozwala zrozumieć. Co w kontekście pojawienia się Kaylona, który odczuwa emocje wydaje się sygnałem, w jakim kierunku Orville może podążać w tym wątku. Oczywiście jeden czujący Kaylon niewiele zmienia, ale widzimy, że jest tutaj szansa na to, że te roboty uzyskają zdolność empatii i zrozumieją, że wrzucanie wszystkich do jednego worka nie jest dobrą drogą. Ten pomysł jest prosty, ale buduje spory potencjał na to, by finalnie ta wojna z Kaylonami potrafiła zaskoczyć. Jednakże jednocześnie wydaje się, że drzemie w tym ryzyko pójścia w stronę banału w stylu: „miłość wszystko naprawi”. Co prawda na razie nic na to nie wskazuje i ponadto Seth MacFarlane wydaje się zbyt świadomym twórcą, by w tę stronę pójść, ale obawa pozostaje, bo tego typu wątki nie raz w popkulturze szły w zbyt pretekstowym kierunku.
fot. Disney+
W tym wszystkim trochę nudzi wątek Isaaca i doktor Finn. Rozumiem zamierzenie twórcy Orville'a, ale motyw ich związku jest już tak długo wałkowany, że niewiele zmienia wprowadzenie do tego równania banalnych motywacji (zmienię się dla ciebie!) i dość idealistycznych, ale pustych frazesów o związkach romantycznych. Staje się to powtarzalne, dość oklepane i niestety, ale też wtórne samo w sobie. Znów komplikacja w związku, która jest zbyt przekombinowana pod kątem dramaturgicznym i nie niesie ze sobą odpowiedniego ładunku emocjonalnego. Wydaje się, że w tym drzemie większy potencjał, niż MacFarlane tutaj wykorzystuje, więc siłą rzeczy relacja Isaaca z doktor Finn po prostu nie przekonuje, bo jest zbyt banalnie ukazana. Kwestia związków jest też poruszana u Johna i Talli, która stara się mówić: miłość to cierpienie i poświęcenie, ale warte tego wszystkiego. W odróżnieniu od kwestii Isaaca i Finn tutaj mamy więcej sensu i ładunek humorystyczny, który nadaje temu jakiejś tożsamości. Solidnie wypada też wątek negocjacji dyplomatycznych z przedstawicielkami matriarchalnej planety, na której mężczyźni są obywatelami drugiej kategorii. Na pewno sprawdza się to pod kątem humorystycznym, bo Ed, Gordon i spółka muszą udawać poddanych kobiet dowodzących Orville'em. Jednak obok tego trudno dostrzec jakiś ciekawszy pomysł, bo wszystko dość przewidywalnie idzie w najgorszym z możliwych kierunków, a kłamstwo odbija się czkawką. Są w tym niezłe pomysły o równości w społeczeństwie, ale nie czuć, by to zostało wykorzystane w należyty sposób. Wątek wypada zaledwie solidnie, a kulminacja w tym, jak bohaterowie ostatecznie trafiają do kobiet z innej planety, wydaje się znów za bardzo banalna. Orville na pewno zrobił dobrze, nadając ludzkiego charakteru Kaylonom, co w kontekście kulminacji wojny z nimi na pewno będzie bardzo procentować. Wątek Isaaca nie sprawdza się i nie pozwala do końca poczuć tego, w co twórca tutaj celuje, bo wyszło za prosto i zbyt banalnie w momencie, gdy powinno to być głębsze na poziomie emocjonalnym.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj