Orville: sezon 2, odcinek 1 – recenzja
Orville powrócił na ekrany z 2. sezonem. Seth MacFarlane nadal tworzy to w swoim stylu, ale trudno powiedzieć, jak po tej premierze zapowiada się ta seria. Odcinek był zaskakująco zwyczajny i bezpieczny.
Orville powrócił na ekrany z 2. sezonem. Seth MacFarlane nadal tworzy to w swoim stylu, ale trudno powiedzieć, jak po tej premierze zapowiada się ta seria. Odcinek był zaskakująco zwyczajny i bezpieczny.
The Orville w premierze 2. sezonu zdaje się sugerować, że Seth MacFarlane będzie chciał opowiadać historię z codzienności życia na statku. Dlatego też dostajemy odcinek dość zwyczajny, spokojny, kameralny i o wydarzeniach istotnych dla bohaterów. Nie ma tu żadnego związku z misternymi misjami czy przygodami, które były jasnym punktem pierwszego sezonu. Nie przeczę, że taki zamysł ma swój potencjał, ale... pierwszy sezon pokazał, że to nie jest mocna strona twórcy. Choć narzekałem na "startrekowość" tego serialu, to jednak jego lekka, przygodowa otoczka była siłą, której w premierze sezonu brakuje.
Dlatego mam problem z premierą 2. sezonu, bo skupia się na tym, co wypadała najsłabiej w poprzedniej serii, czyli na związku Eda z Kelly. Wałkowanie ich bycia i nie bycia razem męczyło, a kontynuacja tego wątku jest strasznie mdła. Coś, co powinno wpłynąć na emocje postaci, jest nijakie, oczywiste i pełne klisz związanych z wątkami miłosnymi. Nie przeczę, że ma to znaczenie dla rozwoju Eda i Kelly oraz - mam nadzieję - zakończenia słabego romansu. MacFarlane w swoich serialach oraz w filmach zawsze miał problem z takimi motywami, często opierając się na dość kiepskich zagraniach. Przelot statkiem i podglądanie Kelly teoretycznie takim jest, ale z uwagi na konwencję w miarę trafia w punkt. Problem tego wszystkiego jest taki, że brak temu emocjonalnej autentyczności, która sprawiłaby, iż chętniej byśmy kibicowali bohaterom. Pod względem dialogów, interakcji i zachowań, to pasmo oczywistości budowanych po linii najmniejszego oporu. Jakby odznaczanie z listy określonych klisz, które muszą się w danym momencie pojawić.
Celem premiery Orville'a miało być pokazanie różnych oblicz miłości na statku. MacFarlane bierze różne schematy społeczne i przekłada je na modłę science fiction w lekko krzywym zwierciadle. Alara i jej przypadek niepoprawnego poety ma w sobie trochę uroku, ale koniec końców nic z tego nie wynika. Ani to śmieszne, ani jakoś ciekawe. Częściej ten wątek zalewa nas dziwną niezręcznością, która sprawia, że trudno to oglądać. Podobnie zresztą jest z Gordonem i jego nauką bycia podrywaczem, bo nowa kartograf (Michaela McManus) to atrakcyjna kobieta. Cały czas miałem wrażenie,że MacFarlane chce dobrze, ma ogólnie odpowiedni pomysł na inne podejście do konwencji, ale ciągle marnuje potencjał tanimi i mdłymi zagraniami. Nauka, scena z dziwną kurtką, dialogi oraz koniec końców ucieczka od podrywu to kompletna nijakość. Gdzie zanikł ten pazur MacFarlane'a, który nawet w pierwszym sezonie był częściej dostrzegalny. W takich wątkach MacFarlane nie ma nic interesującego do powiedzenia, całkowicie opierając się na oczywistościach i kliszach. A to sprawia, że premiera Orville nie porywa.
Zresztą to samo można powiedzieć o wątku Marcusa i jego bycia nastolatkiem. Mamy ponownie społeczny schemat z amerykańskiej kultury przeniesiony na rejony science fiction. Trudno jednak to wszystko traktować czymś więcej niż obojętnością, gdy każdy etap wątku to banał i przewidywalność. W żadnym momencie nie czuć w tym kreatywności MacFarlane'a, lekkości, pasji z pierwszego sezonu, ani pomysłu, by ta codzienność niosła ze sobą jakiś emocjonalny ładunek.
Teoretycznie najlepiej wygląda wątek Bortusa. Pomysły MacFarlane'a na przedstawienie pozaziemskich kultur to jasny punkt Orville'a. W tym przypadku rytuał oddania moczu raz do roku jest tak dziwaczny i zarazem tak doskonale pasujący do tego twórcy. Oczywiście nie brak było oczekiwanych żarcików, podkreślenia istotności relacji pomiędzy członkami załogi, ale sam rytuał koniec końców był jakiś taki nijaki. Tak jakby zabrakło pomysłu na coś jeszcze dziwniejszego i kreatywnego. Na samym specyficznym założeniu się skończyło. Dobrze z tym współgra pokazanie baru na statku, w którym MacFarlane daje upust swojemu zamiłowaniu do muzyki. Takie sceny nadają klimatu i czegoś charakterystycznego.
Orville trochę rozczarowuje po nierównym pierwszym sezonie. Narzekałem na różne rzeczy, ale jednak podobieństwa do Star Treka koniec końców okazywały się zaletą. Patrząc z dystansu pierwszy sezon to była bardzo rozrywkowa opowieść w klimacie sf i przygody. Premiera 2. serii, choć poprawna, oczywista i przewidywalna, stoi jakby klasę niżej. Niby nic nie schodzi poniżej jakiegoś akceptowalnego poziomu, ale trudno przyjąć to z aprobatą. Orville zasługuje na coś o wiele lepszego.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat