Orville: sezon 2, odcinek 10 – recenzja
Orville po dwóch przełomowych odcinkach 2. sezonu tym razem nie zachwyca. Nie chodzi tu o porównanie do poprzednich wydarzeń, ale o wprowadzenie czegoś przeciętnego i bardzo przewidywalnego.
Orville po dwóch przełomowych odcinkach 2. sezonu tym razem nie zachwyca. Nie chodzi tu o porównanie do poprzednich wydarzeń, ale o wprowadzenie czegoś przeciętnego i bardzo przewidywalnego.
The Orville ponosi porażkę w tym odcinku na polu ciągłości. Z jednej strony mamy kontynuację wątków pokoju z rasą Krill wynikającego z bitwy ze sztuczną inteligencją. Wokół tego kręci się fabuła całego odcinka i to jest bardzo duży plus. Z drugiej strony mamy kwestię Isaaca, która jest kompletnie pominięta. Widzimy go w scenach grupowych z załogą, jakby nic się nie stało. Jakby jego rasa nie chciała unicestwić wszystkich ludzi na Ziemi, a to trochę razi, bo to wygląda jak zlekceważenie reperkusji, jakiej to wydarzenie powinno mieć w kontekście relacji na pokładzie Orville'a. Nie trzeba było poświęcać temu dużo czasu, abyśmy jako widzowie mieli świadomość, że coś jest na rzeczy. A zamiast tego wygląda na to, że wątek idzie w zapomnienie.
Historia przyjaciela Gordona to najsłabszy element odcinka. Seth MacFarlane próbuje trzymać w niepewności, ale robi to dość nieumiejętnie. Od samego początku dokładnie widać, jak poszczególne etapy wątku się rozwiną. To nawet nie jest przewidywalność, co po prostu oczywistość. Tworzenie opowieść bazującej na ogranych kliszach. Jasne, twórca Orville nie raz opierał się na różnych znanych schematach, ale rzadko kiedy realizował to tak bardzo po linii najmniejszego oporu. Pewność, jaka została zbudowana już na początku co do oskarżeń wobec tej postaci, była niezachwiana ani przez chwilę.
To ważny odcinek dla Gordona, który mógł wyjść znowu na pierwszy plan i dać się poznać z innej strony. Jako człowiek z mocnym kręgosłupem moralnym i lojalnością wobec bliskich osób oraz patriota, który nie przekracza granic. Z jednej strony właśnie jego postać wiele zyskuje dzięki tej banalnej historii, ale z drugiej strony MacFarlane bardzo łopatologicznie podszedł do tematyki fanatyzmu, zemsty i terroryzmu jako skutku wojny, czyli czynników związanych ze wspomnianym przyjacielem. Efektem tego jest brak emocji, bo trudno nie traktować tak prezentowanej historii inaczej niż z obojętnością.
Nie zrozumcie mnie źle, bo nawet tak słabszy odcinek Orville'a, ogląda się przyjemnie i szybko. Po prostu po dwóch przełomowych odcinkach ten jest zaledwie poprawny. Nawet nie dobry, jak większość tego sezonu, co bardziej przeciętny. Bez pomysłu i po linii najmniejszego oporu. Lubię Orville, ale czuć w tym odcinku potencjał na więcej, który został zmarnowany.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat