Orville: sezon 2, odcinek 2 – recenzja
Orville miał słabą premierę 2. sezonu. Kiepsko rozpisane wątki, brak pomysłu na ciekawe przedstawienie codziennego życia na statku i sztampa niczym z książki o fabularnych kliszach piętnujących amerykańskie społeczeństwo. Drugi odcinek to zupełnie inna bajka.
Orville miał słabą premierę 2. sezonu. Kiepsko rozpisane wątki, brak pomysłu na ciekawe przedstawienie codziennego życia na statku i sztampa niczym z książki o fabularnych kliszach piętnujących amerykańskie społeczeństwo. Drugi odcinek to zupełnie inna bajka.
The Orville skupia się na Bortusie, którego historia znowu znajduje się w centrum odcinka. Tylko zamiast wprowadzenia po macoszemu rytuału oddawania moczu, mamy poruszony problem społeczny uzależnienia od pornografii. To samo w sobie jest strzałem w dziesiątkę, bo dostajemy coś, czego chyba nikt nigdy nie powiązałby z serialem osadzonym w gatunku science fiction. To oczywiście stanowi nie tylko pretekst do głębszego, przemyślanego i sensownego spojrzenia na relacje panujące na statku oraz w życiu Bortusa, to jeszcze w sposób humorystyczny w stylu MacFarlane'a wątek potrafi czasem rozbawić. Jednak twórca nie opiera się na tanich i kiczowatych chwytach, mając wyraźnie coś do powiedzenia na temat problemu, z jakim się niewątpliwie wielu ludzi boryka. Takim sposobem porusza ważny temat w sposób zabawny, niegłupi i ciekawy.
A przecież to wszystko doskonale rozwija postać Bortusa, którego o wiele bardziej poznajemy niż przez wszystkiego jego przygody w pierwszym sezonie. Dostajemy głębsze, wręcz nawet analityczne przybliżenie jego osobowości, emocji i problemów wynikających z wydarzeń z pierwszego sezonu. Zarazem jest świetna spójność oraz wnikliwy rozwój bohatera, którego rozmowa z partnerem pokazuje przyczyny zjawiska oraz wyraźny brak komunikacji. Seth MacFarlane jednak nie zapomina, że to serial rozrywkowy, więc co jakiś czas rozluźnia atmosferę zabawną wstawką. Chyba najlepszą sceną można nazwać spotkanie Bortusa z kosmitą, która organizuje pornole. Jest tak dziwaczna, że aż śmieszna.
Do tego mamy ciekawy wątek planety pożeranej przez Słońce. To w takich momentach Orville staje się wizualną perełką, która zaskakuje dopracowaniem, pięknem i widowiskowością. Czasem postacie nie współgrają z tłem i wdać, że po prostu grają na tle zielonego ekranu, ale to tylko drobny detal, który nie przysłania wysokiego poziomu, jaki jest tutaj prezentowany. Cały wątek z cywilizacją, którą załoga chce uratować, został sprawnie spięty z historia Bortusa. To jest tak pozytywnie utrzymane w stylu Star Treka, gdzie wydarzenia motywują bohatera do jakiegoś rozwoju i dojrzewania. Nawet jeśli same w sobie są trochę oczywistym banałem, jaki MacFarlane zaserwował w kontekście braku możliwości załadowania wszystkich mieszkańców na pokład. Coś, co wydaje się mocno ogranym motywem, stał się dobrym punktem wyjścia do postawienia kropki nad i.
Idealnie też nawiązano do naszej rzeczywistości w motywie zawirusowania komputera pokładowego w wyniku podłączenia nielegalnej pornografii. To świetnie skomplikowało misję Orville'a, w odpowiednich momentach zbudowało napięcie i zagwarantowało emocje. Twórca nie zapominał przy okazji pokazać pozaziemskie kultury. Cały wątek rozwodu Bortusa to... zaskoczenie i naprawdę kapitalny pomysł. Śmiem twierdzić, że na rytuał rozwodu w postaci zadźgania partnera mógł wpaść tylko Seth MacFarlane. Takie niekonwencjonalne rozwiązania to chluba Orville'a.
Orville pozytywnie mnie zaskoczył w drugim odcinku drugiego sezonu. MacFarlane opanował konwencję w końcu w odpowiednich proporcjach, łącząc swój specyficzny humor z poruszeniem ważnego problemu oraz klimatem Star Treka.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1986, kończy 38 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat